Archiwum Polityki

O prezesie, który bał się latać

W Jelczu odbyła się uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowę nowej fabryki Toyoty, w której za dwa lata rozpocznie się produkcja silników diesla. To wydarzenie pocieszające, bo Polską interesuje się coraz mniej zagranicznych firm. Toyota, która buduje w naszym kraju już drugą fabrykę, jest inwestorem niezwykle prestiżowym, a jej wybór to dla Polski wyjątkowa reklama. Śladem motoryzacyjnego giganta podąża zwykle wiele innych firm, dla których decyzje Toyoty są najlepszą rekomendacją. Japończycy cenią swój prestiż, dlatego zwracają uwagę na to, jak są traktowani. Sami niezwykle grzeczni i ceremonialni, tego samego oczekują od gospodarzy. Żeby pokazać, jak wielkie znaczenie przywiązują do związków z Polską, w uroczystościach w Jelczu wzięła udział liczna delegacja najwyższego kierownictwa japońskiego koncernu. Wypadałoby, żeby na taką uroczystość pofatygował się z Warszawy, jeśli nie premier, to przynajmniej wicepremier. Grzeczność kosztuje niewiele, a robi dobre wrażenie. Tymczasem polski rząd reprezentował dopiero co mianowany wiceminister gospodarki, pracy i polityki społecznej, który powtarzał nieustannie, że jest na swym urzędzie zaledwie osiem dni. Nie było nawet prezesa Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych. Wśród uczestników uroczystości krążyła informacja, że prezes nie przybył, bo... bał się lecieć samolotem, a samochodem widać było za daleko. To inwestorzy mają się w Polsce niczego nie bać. Prezesowi wolno.

A. Grz.

Polityka 16.2003 (2397) z dnia 19.04.2003; Fusy plusy i minusy; s. 104
Reklama