Nieco ponad rok po śmierci Szymona Kobylińskiego jego twórczość postanowiło przypomnieć stołeczne Muzeum Karykatury. A właściwie drobną cząstkę dorobku, bowiem całość zapewne nie zmieściłaby się nawet w przepastnych salach Muzeum Narodowego. Przypomnę, że w samej POLITYCE, przez 33 lata współpracy, opublikował ponad 1600 rysunków. A przecież rysował jeszcze mniej lub bardziej regularnie do kilkudziesięciu innych czasopism polskich i zagranicznych, zilustrował ponad 300 książek, a kolejne dwadzieścia sam napisał. Projektował kostiumy i dekoracje, pisał scenariusze i teksty kabaretowe, latami gawędził w telewizji, a nawet próbował sił w aktorstwie („Ogniem i mieczem”). Nic więc dziwnego, że Stanisław Lem zaapelował, by uznać go za „rezerwat narodowy”, a przydomki typu Wielki Mistrz Zakonu Rysowników, Ostatni Sarmata pojawiały się co chwila. Próba omówienia jego twórczości w paru zdaniach byłaby aktem wielkiej dziennikarskiej dezynwoltury. Zresztą jego rysunki nie wymagają komentarzy. W zadziwiający bowiem sposób wytrzymują próbę czasu, są aktualne niezależnie od tego, czy powstały pięć, dziesięć czy trzydzieści lat temu. Bo Kobylińskiemu udawało się docierać w nich do mechanizmów władzy, prawideł polityki, reguł rządzących ludzką naturą niezależnie od czasów i ustrojów. Dlatego i wystawa nie jest podróżą sentymentalną, ale ciągle aktualnym, naprawdę śmiesznym i przenikliwym komentarzem do rzeczywistości. Wystawa czynna do 31 sierpnia.
P.Sa.
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe