Archiwum Polityki

Kieres ofiarny

Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że prof. Leon Kieres ma pewną drugą kadencję na stanowisku prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.

Jego pozycję w opinii ugrupowań opozycyjnych umocnił przede wszystkim wyciek tak zwanej listy Wildsteina. To wówczas popłynęły bardzo wyraźne polityczne deklaracje poparcia z prawej strony. W sejmowej debacie w połowie lutego nie było końca wyrazom szacunku i uznania. Uznanie i szacunek deklarował Jan Rokita w imieniu PO, Jarosław Kaczyński podkreślał w imieniu PiS, że od publikacji tej listy zaczyna się prawdziwa polska odnowa moralna. Krytykował prezesa jedynie za to, że... tłumaczy się z powodu wycieku listy i przeprasza tych, którzy mogą czuć się pomówieni. Jan Rokita brutalnie zbeształ z trybuny generalnego inspektora danych osobowych Ewę Kuleszę, że jakąś tam drugorzędną ustawę o ochronie danych osobowych chce stosować do działalności placówki, która ma do spełnienia wielką misję ochrony pamięci. O wątpliwościach rzecznika praw obywatelskich, nawet nie wspominano, zaś każdy głos, w którym pojawiały się wątpliwości, czy aby nie postąpiono zbyt – najdelikatniej mówiąc – obcesowo z tysiącami osób, których nazwiska krążyły po Internecie, uważano za obronę agentów. W podtekście często miało znaczyć – oto byli agenci tworzą front obrony agentów. W kilkanaście tygodni później, gdy już o sprawie wycieku listy przestało być głośno, Sejm bez żadnych emocji uchwalił, że kto zapyta, czy to jego nazwisko figuruje na liście, w ciągu dwóch tygodni powinien dostać odpowiedź. I tyle z całej dyskusji zostało.

Gdy szło o tysiące, nie było więc problemu, pojawił się on wówczas, gdy Leon Kieres ujawnił nazwisko jednego zakonnika – ojca Konrada Hejmo, który był współpracownikiem SB. Prezes nie podjął decyzji o ujawnieniu sam.

Polityka 20.2005 (2504) z dnia 21.05.2005; Komentarze; s. 21
Reklama