Archiwum Polityki

Bóg przy taśmie

+++

Coś musiało w niezwykłym stopniu zafrapować Zbigniewa Brzozę w tekście węgierskiego poety Jánosa Háya, skoro na przestrzeni roku przygotował już trzecią wersję teatralną „Gézy-dzieciaka” (najpierw był spektakl dyplomowy w łódzkiej szkole filmowej, potem spektakl Teatru Telewizji, a teraz premiera w Teatrze Studio). Co tak pociągnęło warszawskiego reżysera? Być może naprawdę niezwykła rzadkość w dzisiejszym teatrze: realistyczna opowieść, przez którą prześwituje metafizyka. W zapadłej, zabiedzonej dziurze kapitalista nowego chowu rządzący kamieniołomami zatrudnia opóźnionego w rozwoju chłopaka do śledzenia prawidłowej pracy taśmy produkcyjnej. Zatrudnia pro forma, by mieć podkładkę do ubezpieczenia pracy. Ale Géza (znakomity Wojciech Zieliński) wytęża wszystkie umysłowe siły, żeby sprostać zadaniu. I pod jego chorym spojrzeniem nagle wyostrzają się ułomne aspekty normalnego świata: jałowość pracy przy taśmie, równie monotonna egzystencja po fajrancie, beznadzieja stałych pogwarek wiejskich mądrali przy piwie (wyraziści Andrzej Masztalerz i Sławomir Orzechowski), słabości, kompleksy, okrucieństwo, nieudolna miłość, a przede wszystkim brak jakiegokolwiek wyższego porządku, który miałby spajać tę rzeczywistość.

W telewizyjnej realizacji ten bolesny brak rozpływał się jakoś w plenerach z domalowywanymi chmurkami. W scenerii przygotowanej przez Marcina Jarnuszkiewicza, ginącej w szarej, mokrej mgle, poczucie bezsensu sięga nagle wysoko ponad cały ten biedny kamieniołom, a finałowe pytanie naiwnego kaleki, czy Bóg widzi błędy i naprawi ułomny świat, ma siłę prostej mądrości – choć nie przynosi żadnej ulgi.

Agnieszka Celeda


+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 20.2005 (2504) z dnia 21.05.2005; Kultura; s. 61
Reklama