Archiwum Polityki

Pierwsze własne

Młodzi na ogół nie mają oszczędności ani wysokich zarobków. To jednak ważna grupa klientów. Chętnie kupują małe, tanie mieszkania, a nawet stare domy do generalnego remontu.

Za dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Żoliborzu 25-letni Jakub Stypuła (pochodzi ze Śląska, ale w Warszawie skończył studia i zaczął pracę) zapłacił okazyjnie 153 tys. zł. Musiał tam jednak zrobić generalny remont. Część pieniędzy dostał od rodziny, na resztę wziął kredyt. W wyborze najlepszej oferty pomogli mu doradcy Expandera, ale i tak nie obyło się bez problemów i nerwowego załatwiania papierów. – Zaskoczyły mnie dodatkowe koszty – notariusz, prowizja agencji mieszkaniowej, opłaty urzędowe, ubezpieczenie kredytu. W sumie to prawie 16 tys. zł – mówi. W ostatniej chwili bank zażądał dodatkowego ubezpieczenia. Teraz zostaje już tylko spłacenie kredytu – 600 zł co miesiąc przez 30 lat.

Dla startujących w dorosłość podstawowym problemem są pieniądze. – Banki bardzo lubią młodych ludzi, ale tych z kategorii yuppie – mówi Maciej Kossowski z firmy doradczej Expander. Niektóre (np. PKO BP) mają okresowe promocje i programy dla tzw. młodych niezależnych. Chodzi zazwyczaj o osoby w wieku do 35 lat, zarabiające 6–7 tys. zł i pracujące w renomowanej firmie lub konkretnym zawodzie (prawnik, ekonomista, lekarz). One mogą liczyć na korzystne warunki i uproszczone procedury. Ci, którzy zarabiają znacznie mniej (1500–2500 zł brutto) lub nie są zatrudnieni etatowo mają dużo większe kłopoty z uzyskaniem kredytów. Ponieważ jednak banki ostro konkurują o klientów, więc mimo wszystko niektóre idą młodym na rękę. Na przykład biorą pod uwagę dochody uzyskiwane np. z umów pracy czasowej, nie robią też problemów osobom żyjącym w nieformalnych związkach. Inne chętnie dołożą nawet 20–30 tys.

Polityka 20.2005 (2504) z dnia 21.05.2005; s. 88
Reklama