POLITYKA: – Od dwóch tygodni w sondażach wyborczych panuje spory zamęt. Prawie codziennie mamy nowego lidera – raz jest nim PiS, raz PO z przewagą kilku punktów procentowych. Czy to kwestia metody badawczej, czy chwiejności naszych nastrojów?
Marcin Palade, Polska Grupa Badawcza: – Główną przyczyną są różnice metodologiczne między ośrodkami badawczymi. Większość firm korzysta z tzw. próby losowo-adresowej, czyli ankietuje w domach respondentów, nieliczne zaś z bezpośrednich ankiet w oparciu o tzw. badania on street, czyli na ulicy. Ma to istotny wpływ na wyniki sondaży, ponieważ zachodzi obawa, że próba losowo-adresowa nie daje w pełni gwarancji anonimowości badanym, a tym samym część z nich może ukrywać swoje rzeczywiste preferencje wyborcze.
Drugim elementem wpływającym na wyniki jest konstrukcja kwestionariusza. Jedne ośrodki prezentują badanemu listę partii wraz z liderami, inne bez, a jeszcze inne proszą o samodzielne wskazywanie partii. Jest też ośrodek, który dopuszcza wytypowanie kilku ugrupowań na zasadzie akceptacji wyrażonej w procentach. Po trzecie wreszcie znaczenie ma też chwiejność nastrojów, szczególnie w okresie intensywnej kampanii wyborczej, gdzie rozmaite wydarzenia zmieniają preferencje respondentów.
Jak zatem wysondować prawdziwe poparcie?
Podstawową receptą są w mojej opinii badania oparte na dużych, ponad 1000-osobowych grupach respondentów, którzy mają sprecyzowane sympatie polityczne. Kilka firm teoretycznie na starcie wychodzi z taką wielkością próby, ale odrzuca za pomocą tzw. filtra tych, którzy do wyborów nie pójdą. 1000 osób topnieje więc do 500, 400, a nawet mniej. Po drugie konieczne jest zapewnienie pełnej anonimowości badanym.