Archiwum Polityki

Nie chcę, ale może muszę

Janina Paradowska: – Zacznijmy od pytania, które wszyscy panu zadają. Czy będzie pan kandydował w wyborach prezydenckich?

Włodzimierz Cimoszewicz: – Jeszcze nie mam odpowiedzi, choć rzeczywiście zbliża się moment, gdy o decyzji będę musiał poinformować. Jeżeli wybory odbędą się na przełomie września i października, dobrze byłoby, aby obywatele w maju wiedzieli, z jakiego grona będą wybierać prezydenta.

Miał pan powiedzieć to na przełomie kwietnia i maja, czyli teraz, obecnie słyszę o maju. Czy to rzeczywiście głęboki namysł, czy po prostu kokieteria?

To może wyglądać na kokieterię albo na kompletny brak zdecydowania, ale dla mnie to jest autentycznie poważny problem. Nie odczuwam zresztą potrzeby rozstrzygnięcia go wcześniej, niż to będzie konieczne, a w moim przekonaniu nie jest to jeszcze konieczne.

Jeżeli nie ma decyzji, spróbujmy powiedzieć, co przemawia za kandydowaniem, a co przeciw?

Niekandydowanie jest mi emocjonalnie bliższe, przemawia za tym bardzo wiele. Każda działalność polityczna, a moja trwa już 16 lat, musi mieć swój początek i koniec. Obecnie myśl, że nadejdzie dzień, kiedy nie będę już pełnić żadnych stanowisk, zaczyna przybierać u mnie postać marzenia o wolności. Jeżeli ono jeszcze we mnie nie przeważyło, to z jednego prostego powodu. Jest nim niepokój o stan praworządności i liberalny charakter naszego ustroju politycznego.

Praworządność jest rzeczywiście zagrożona?

Naszą cechą, a uwaga ta dotyczy bardziej społeczeństwa niż polityków, jest bardzo wysoki poziom rozczarowania, frustracji, zniechęcenia i to w skali nieuzasadnionej rzeczywiście istniejącymi przyczynami. Na tle tej frustracji rodzi się niepokojąco silne przyzwolenie na rządy silnej ręki.

Polityka 18.2005 (2502) z dnia 07.05.2005; Rozmowa Polityki; s. 24
Reklama