Końcówkę miał znakomitą” – powiedział w Salonie „Polityki” w Sopocie swoim charakterystycznym językiem Lech Wałęsa, mając na myśli Jana Pawła II. Rzeczywiście, choroba, agonia i śmierć papieża były wstrząsające. Do końca pełnił swoją posługę, dotrzymał słowa, wytrwał. Nie ukrywał słabości, choroby i cierpienia. Zwrócony do młodzieży – dał przykład starym i schorowanym. W epoce kultu młodości, zdrowia, tężyzny i piękna przypomniał i jak gdyby zrehabilitował stadium końcowe, które nas nieuchronnie czeka, a które jest okropne i mało estetyczne. Wystarczy zajrzeć do dowolnego szpitala, przejść się pomiędzy łóżkami ludzi cierpiących na korytarzach, posiedzieć, a co dopiero poleżeć, na dowolnej sali, wśród stłoczonych chorych, którzy z trudem udają się do toalety, ściskając w ręku papier higieniczny, wystarczy...
Jeśli ludzie, którzy w pięknym odruchu solidarności i wspólnoty ustawiali tysiące zniczy, będą od teraz tylko o jeden procent, co ja mówię – promil – lepsi, to postawa Jana Pawła II przyniesie owoce. Ale ja jestem sceptykiem. Mam na myśli nie tylko kibiców, którzy nazajutrz po pojednaniu już sobie urągali. Mam na myśli ludzi niezdolnych do pojednania, dla których pojednanie wprawdzie oznacza tylko ich prawdę, którzy nie potrafią przebaczyć i do końca życia będą wypominać cudze grzechy, gdyż czerpią siłę z cudzej słabości.
Reakcja Ludwika Dorna, który powiedział, że Wałęsę i Kwaśniewskiego łączy wspólnota strachu, wystawia panu posłowi, przewodniczącemu Klubu Parlamentarnego PiS, niedobre świadectwo. Jest w ludziach jakiś niewiarygodny brak konsekwencji. Z jednej strony wiedzą, że ich rzekomy wzór i bohater przebaczył zamachowcowi, który do niego strzelał, z drugiej zaś gotowi są pomniejszyć znaczenie gestu pojednania dwóch prezydentów nad grobem papieża.