Ślązacy zapowiadają dalszą ostrą walkę o swoje prawa, tym razem w Brukseli. Kaszubi uważają, że są narodem i będą mozolnie przekonywać, żeby ich traktować jako mniejszość. Twierdzą, że ustawa bardziej zapatrzona jest w historię niż w czas dzisiejszy. Wątpliwości mają Niemcy, Ukraińcy, Białorusini.
Do narodowości innej niż polska przyznało się w 2002 r. w spisie powszechnym 471 tys. osób, czyli 1,5 proc. obywateli Rzeczpospolitej. Ten wynik kwestionowany jest przez działaczy narodowych i etnicznych, którzy swoją siłę (najskromniej) oceniają na 5 proc. z 39 mln mieszkańców Polski.
Ukraińcy przyczyn słabej reprezentacji szukają w postępującej – niektórzy twierdzą, że wymuszonej – polonizacji, która szczególnie ich dotyka, bo żyją w rozproszeniu po powojennej akcji przesiedleńczej.
Białorusini obawiają się jednoznacznej narodowościowej identyfikacji i etykiety kacapów, nie chcą też, aby ich kojarzyć z tym, co dzieje się za wschodnią granicą w ich macierzystym państwie.
Mała obecność Niemców w spisie to ich zdaniem efekt zabiegów politycznych i socjotechnicznych: wprowadzono mianowicie nieistniejącą „narodowość śląską”, co diametralnie uszczupliło niemiecki stan posiadania.
Żydzi nie wiedzą, dlaczego ze spisu wyszło, że jest ich trochę ponad tysiąc, choć liczyli na wynik o dziesięć razy lepszy. Wszyscy winą za słabe rezultaty obarczają metodologię spisu.
Jeśli założyć, że do narodowych korzeni mogłoby przyznać się trzykrotnie więcej naszych obywateli – to i tak mniejszości mamy tyle, co kot napłakał. Ale stopień niechęci do innych narodów, wykazany w badaniach CBOS przeprowadzonych pod koniec 2004 r. – jeżeli te wyniki można przełożyć na oceny narodowości zamieszkujących Polskę – jest zadziwiająco wysoki.