Janusz Głowacki, którego jakaś fanka zapytała, czy może sobie na niego popatrzeć, odpowiedział, że on jest od czytania, a od patrzenia to jest Grażyna Szapołowska. Już nieaktualne, gdyż Szapołowska jest wprawdzie ciągle do patrzenia (vide: niedawna okładka „Polityki”), ale jednocześnie do czytania. Właśnie zadebiutowała wydanym przez Wydawnictwo Literackie tomem „Pocałunki”, na który składa się szesnaście publikowanych przez aktorkę na łamach miesięcznika „Pani” miniopowiadanek na tematy damsko-męskie. Wbrew przewidywaniom odbywający się w foyer Teatru Narodowego i restauracji La Boheme wieczorek autorski nie stał się wielkim spektaklem. Wydawnictwo nie zadbało o reżysera ani o partnera scenicznego dla artystki. Szapołowska, chcąc nie chcąc, musiała więc odegrać monodram. W zastępstwie zapowiadanego, lecz nieobecnego Adama Hanuszkiewicza sama przeczytała jeden „pocałunek”, pożyczając w tym celu okulary od Agaty Młynarskiej (to okulary Chanell z Paryża, pochwaliła się przy okazji Młynarska). Można było oczekiwać, że Szapołowskiej w jej debiucie pisarskim towarzyszyć będą tłumy kolegów artystów, tymczasem frekwencja była mniej więcej taka jak podczas spektaklu awangardowego granego w małej salce. Wytrawni obserwatorzy naszego życia artystycznego nie byli tym faktem zaskoczeni. Polscy aktorzy to bowiem w znakomitej większości ludzie bardzo zajęci. Jak tylko mają wolną chwilę, to piszą.