To było wtedy, gdy raz jeden tylko miałem okazję dłużej z nim rozmawiać – i to dlatego, że byłem przyjacielem jego przyjaciela, zmarłego też przed kilkoma miesiącami polskiego malarza Lecha Rzewuskiego. Po tekście opublikowanym w jednym z nieistniejących już polskich tygodników mistrz obraził się na mnie. Otrzymał bowiem taką liczbę listów o pomoc finansową (były nawet lekkie próby szantażu), że potwierdziły one tylko jego życiową wskazówkę: z dziennikarzami nie należy się zadawać!
A przecież dotrzymałem słowa i nie złamałem embarga. To zastrzeżenie dotyczyło głównie początku jego międzynarodowej kariery. Po ukończeniu studiów pracował Słania dla Poczty Polskiej (zdążył nawet grawerować znaczki ze Stalinem i ze swoją osobą przy taśmie montażowej samochodów FSO), ale właściwym krokiem było dopiero zejście ze statku „Mazowsze” w porcie sztokholmskim. W tamtych czasach schodziło się właśnie z „Mazowsza” czy z „Batorego”, żeby załatwić sobie pracę za granicą.
Zabrane z Polski staloryty, zwłaszcza miniatura matejkowskiej „Bitwy pod Grunwaldem” (praca dyplomowa na krakowskiej ASP), wywołały zachwyt grafików szwedzkiej poczty. Pracę dostałby błyskawicznie, gdyby nie nuda spowodowana początkową bezczynnością w oczekiwaniu na decyzję. Słania chwycił za piórko i narysował jednodolarowy banknot, na którym umieścił portret wybranego właśnie na drugą kadencję Eisenhowera (1956) i wysłał go z gratulacjami do ambasady USA. Natychmiast odnaleźli go w Sztokholmie agenci Interpolu i zażądali wydania płytki stalowej, za pomocą której, jak sądzili, wydrukowano banknot. Słania musiał na ich oczach wykonać piórkiem duplikat.
Zwolniony od zarzutu fałszerstwa Słania popadł w kolejne kłopoty.
Zjawili się bowiem Amerykanie, którzy zaproponowali mu bardzo dobrą pracę dla CIA, prawdopodobnie przy podrabianiu dokumentów.