Archiwum Polityki

Magiczny kontynent

W Ameryce Łacińskiej każdy dźwiga cząstkę winy za nieszczęścia kontynentu, ale wszyscy razem czują się niewinni.

Narody i państwa Ameryki Łacińskiej nie formowały się przez tysiąclecia, lecz powstały na gruzach administracji hiszpańskiej. Latynosi mówią tym samym językiem i nawet kiedy ze sobą wojują – wobec reszty świata czują się rodziną. Kubańczyk bliższy jest Argentyńczykowi niż Grek Węgrowi.

Czy Latynosi są okrutni?

Łączy ich na przykład obecność przemocy w historii i w kulturze. Pośród uczonych zajmujących się Ameryką Łacińską pojawia się nowa specjalność – specjaliści od przemocy, wiolentolodzy (przemoc to po hiszpańsku violencia, po angielsku violence). W miarę jak odkrywane są okrucieństwa dyktatury w Argentynie lub w Chile, pojawia się pytanie: No dobrze, była zimna wojna, ale czy to uzasadnia tortury, zrzucanie ofiar do morza i kraterów wulkanów w imię obrony wolności i demokracji? I to już po tym, jak świat wiedział, co to Holocaust i Gułag?

Czy przemoc jest specjalnością latynoską lub iberoamerykańską – od krwawych dyktatur po corridę i walkę kogutów – czy także europejską, to pytanie dla wiolentologów, ale jej ślady widać na co dzień. W kwietniu 2000 r. w chilijskim Santiago odbywał się mecz o puchar Davisa z sąsiednią Argentyną, która jest potęgą tenisową. Gospodarze przygotowywali się do tego meczu bardzo poważnie, w tym celu wybudowano nawet nowy stadion tenisowy. Nawierzchnie kortu dobrano pod Marcelo Riosa – najlepszego wówczas tenisistę kraju. Każdy mecz z Argentyną to sprawa wagi państwowej. Chile żyło złudzeniem, że może wygrać. Wszystko było na to przygotowane. Wszystko, z wyjątkiem Argentyńczyków, którzy stawiali zacięty opór, mieli czelność wygrywać. Sędziowie liniowi robili co w ich mocy, ku niezadowoleniu garstki kibiców argentyńskich, którzy podjęli ryzyko przyjazdu na mecz.

Polityka 12.2005 (2496) z dnia 26.03.2005; Świat; s. 60
Reklama