Archiwum Polityki

Umarli znowu tańczą

W 1998 r. wokalistka grupy Dead Can Dance, Lisa Gerrard, udzieliła wywiadu magazynowi „Tylko Rock”, w którym zapowiedziała, że kolejna trasa koncertowa z pewnością nie ominie Polski. Niestety, w tym samym roku zespół ogłosił zakończenie działalności. I oto kilka miesięcy temu nastąpiła niespodziewana reaktywacja, a co dla nas szczególnie ważne, przyrzeczenie Lisy sprzed siedmiu lat wreszcie się spełni – Dead Can Dance 31 marca zagra w warszawskiej Sali Kongresowej. Zespół, który debiutował na początku lat 80. i szybko stał się wizytówką słynnej brytyjskiej wytwórni płytowej 4AD, zawsze cieszył się uznaniem krytyki, miał też licznych fanów na całym świecie (łącznie z Polską), chociaż muzyka, jaką grał, wymykała się prostym definicjom. Lider grupy gitarzysta Brendan Perry zaczynał od punk rocka, jednak Dead Can Dance to zupełnie inna muzyczna planeta. Mamy tu mianowicie do czynienia z rozmaitymi wpływami etnicznymi poddanymi autorskiej obróbce, w której liczy się przede wszystkim dążenie do jak najdoskonalszego brzmienia. Mamy też nawiązania do eksperymentów charakterystycznych dla starszej awangardy rockowej, chociaż Perry i Gerrard najchętniej przyznawali się do inspiracji kulturą Dalekiego Wschodu. Nawet nazwa zespołu, która po polsku znaczy „nieżywy może tańczyć”, odnosi się do pewnego bardzo tajemniczego rytuału tybetańskiego.

Ciekawe, jak ta wypracowywana przez lata formuła sprawdzi się teraz na koncercie warszawskim. Można wierzyć, że nadal jest ekscytująca. W końcu także w Polsce nie brak słuchaczy poszukujących w muzyce nie tylko chwilowego relaksu.

Mirosław Pęczak

Polityka 12.2005 (2496) z dnia 26.03.2005; Kultura; s. 67
Reklama