Z pewnym żalem przyjąłem wiadomość, że George Bush wytypował na stanowisko prezesa Banku Światowego swojego jastrzębia Paula Wolfowitza, zasłużonego w Iraku, zamiast wybrać naszego prof. Balcerowicza, ale trudno się dziwić. Świat zrazu się oburzył, ale prędko uznał, że Wolfowitz stanowi mniejsze zło. Nie od prof. Balcerowicza, którego chyba nikt nie lansował, ale od każdego innego ze stajni GWB. Oświadczam więc, że Wolfowitza uznaję za większe zło i całym sercem jestem za Balcerowiczem, ale nikt nas nie popiera! Polska, rzekomo ulubiony sojusznik Waszyngtonu, mając takiego dobrego kandydata, nie zrobiła mu kampanii, bo jest zajęta inną kampanią i będzie musiała łasić się do nowego prezesa.
Ilekroć czytam albo słyszę, że należy wybrać mniejsze zło, bo jeśli nie – to stanie się zło większe, tylekroć jestem pełen obaw. Mniejsze zło to była zmora naszego pokolenia. Myślałem, że odejdzie do grobu wraz z nami. W PRL właściwie na każdym kroku ludzie – nie mając innej możliwości, czyli jak to się obecnie mówi „opcji” – godzili się na mniejsze zło. Popierało się Gomułkę, oj, popierało, któż z nas w październiku 1956 r. nie był na gigantycznym wiecu przed Pałacem Kultury, ponieważ Gomułka to było mniejsze zło od Chruszczowa, Rokossowskiego, Bieruta, Bermana et consortes.
Kilkanaście lat później, kiedy Gomułka okazał się większym złem, w Sali Kongresowej tegoż pałacu towarzysze skandowali jednak, acz bez przekonania, „Wiesław! Wiesław! ”, ponieważ obawiali się zła jeszcze większego – Moczara, Gierka, Olszowskiego, Kociołka, Kępy, Łukaszewicza – partyjnej czołówki, która miała stanowić większe zło skradające się do władzy.