Właściwie nie wiadomo, kto, poza mną i jeszcze paroma dziadami, miałby ochotę na tę płytę. Nagrał ją angielski wokalista Dave Berry, który odniósł pewien sukces w latach sześćdziesiątych w Anglii. Wylansował wówczas kilka cukierkowatych przebojów, m.in. „The Crying Game”. Mówiło się wówczas, że Berry najbardziej lubi rock and rolla i rhythm and bluesa, ale bardziej chodliwym towarem były w jego wykonaniu pieśni liryczne. Wydaje się, że artysta musiał poczekać aż 40 lat, żeby zrealizować swoją płytę marzeń. I oto mamy „Memphis... In the Meantime”. Znajdziemy tu jedenaście na wskroś amerykańskich kawałków autorstwa m.in. J. J. Cale’a, Arthura Crudupa, Carla Perkinsa, Johna Hiatta...
Czy nie lepiej jednak posłuchać oryginałów? Tym bardziej że wersje Berry’ego nie odkrywają niczego specjalnie nowego. Pewnie lepiej, ale jednak kupiłem sobie tę płytkę. Chyba zagrały tu sentymenty.
Właściwie nie wiadomo, po co mi „Memphis... In the Meantime”, ale nie martwię się, że go mam.
Dave Berry, „Memphis... in the Meantime”, Blues Matters 2004
++ dobre
+ średnie
– złe