Archiwum Polityki

Obrazy z dręczącego snu

Twórców podzielić można z grubsza na dwie, rzadko przenikające się, grupy: cenionych przez krytyków i lubianych przez publiczność. Zdzisław Beksiński należał do jednej i drugiej, choć w szczególny sposób. Za co innego chwalili go fachowcy, za co innego podziwiały tłumy.

W powszechnej świadomości miłośników sztuki utrwalił się właściwie jeden wizerunek Beksińskiego: autora onirycznych, jakby ze złego snu wyjętych wizji, zapełnionych przez monumentalne, rozpadające się katedry i cmentarze, zamieszkanych przez człekokształtne stwory, ni to żywe, ni martwe. Świat mało sympatyczny, niepokojący, wręcz depresyjny, ale przez swój rozmach, fantastyczne bogactwo narracyjne i perfekcyjne przedstawienie – także intrygujący i skutecznie łechcący wyobraźnię odbiorców.

To te prace stały się jego znakiem firmowym, najczęściej je reprodukowano, o nie bili się kolekcjonerzy, gotowi płacić naprawdę imponujące kwoty. Szczególnie w drugiej połowie lat 80. i na początku 90., kiedy to Beksiński, związany z paryskim marchandem Piotrem Dmochowskim, zobowiązany był niemal wszystkie nowe obrazy słać do Francji. Ta sztuka nie zachwycała jednak krytyków. Pisano o niej z lekceważeniem, dezawuowano. Tzw. prestiżowe galerie nie były zainteresowane organizowaniem jego wystaw. Nie pierwszy to przypadek, że antybohater środowiska staje się bohaterem masowej wyobraźni. Uwielbiane przez lud „prace firmowe” wychodziły spod pędzla Beksińskiego zaledwie przez około 15 lat, gdzieś pomiędzy 1973 a 1987 r.

Zaczynał od fotografii artystycznej. Przed dwu laty stołeczna Zachęta przypomniała zdjęcia Beksińskiego z lat 1953–59. Eksperymentował ze światłem i cieniem, chętnie robił portrety, jak na owe czasy niezwykle śmiało kadrowane, nie stronił od fotografii abstrakcyjnej. To były prace ujawniające ogromną wrażliwość twórcy, skłonność do nowatorstwa i samodzielność. W wydanej przed rokiem książce „Konceptualność fotografii” Adam Sobota poświęca Beksińskiemu cały rozdział. Pisze m.in. „Niewykluczone, że będzie tak, jak w przypadku Witkacego, którego fotografie – traktowane przez autora marginalnie i na długi czas zapomniane – dzisiaj są najatrakcyjniejszą częścią jego twórczości plastycznej”.

Polityka 9.2005 (2493) z dnia 05.03.2005; Społeczeństwo; s. 88
Reklama