Skończył się najkrótszy karnawał w historii III RP. W środę popielcową biskup Tadeusz Pieronek pisał na łamach „Faktu”: „Nie wiem, jaki grzech polskich polityków jest najcięższy. Tego nikt nie wie. Czasem małe świństwo powoduje więcej szkody niż coś, co moglibyśmy uznać za wielkie przestępstwo. W każdym razie nie spodziewam się, by ci, którzy najbardziej tego potrzebują, posypali dziś swoje głowy popiołem”.
Mimo zimowych parlamentarnych ferii niewielu posłów wyjechało na narty. Niektórzy postanowili w tym czasie podreperować zdrowie, jak przykładowo wicemarszałek Tomasz Nałęcz, u którego lekarze stwierdzili ślady stresu. „Moim zdaniem to pozostałość po aferze Rywina” – postawił sam sobie diagnozę Nałęcz.
Lech Wałęsa w liście do „Rzeczpospolitej”: „W związku z tym, że ostatnie wydarzenia niespodziewanie dotknęły zawodowo pana Wildsteina, którego dziennikarstwo cenię, pozwoliłem sobie przesłać na jego ręce wyrazy solidarności. Bo uważam, że podstawowym zadaniem i obowiązkiem dziennikarza jest działanie na rzecz dobra wspólnego, jakim jest nasza ojczyzna. A tak niewątpliwie pan Wildstein postąpił”.
Mocno zawiedziony czytelnik zwierza się redakcji kieleckiego „Słowa Ludu”: „Przez wiele lat byłem płatnym informatorem w jednej z buskich instytucji o charakterze strategicznym. Pisałem cotygodniowe raporty o nastrojach wśród pracowników firmy. Robiłem setki zdjęć dokumentujących masówki, wiece, pochody, a nawet procesje Bożego Ciała. Wszystko to sumiennie przekazywałem na biurko szefa. Brałem za to regularne wynagrodzenie. Od poniedziałku niemal przez całą dobę wertowałem strony portalu, na której zamieszczona była lista, i o dziwo, nie znalazłem na niej swojego nazwiska.