Archiwum Polityki

Koniec „Lizbony”?

Europa znów się martwi, czy Irlandczycy nie pogrzebią traktatu, tym razem lizbońskiego. W 2001 r. odrzucili traktat nicejski i dopiero po intensywnej kampanii zmienili zdanie, przyjmując „Niceę” w 2002 r. Teraz nie tylko że sondaże nie dają większości zwolennikom głosowania „za” traktatem lizbońskim, ale jeszcze nasila się kampania „przeciw”, którą bardzo aktywnie wspierają antyunijni Brytyjczycy. W sporach europejskich argumenty obu stron są zwykle te same. Nie inaczej jest przed planowanym na 12 czerwca referendum irlandzkim. Jedni są za większą integracją i widzą w „Lizbonie” jej narzędzie, drudzy są niechętni dalszej „centralizacji” władzy politycznej w Unii kosztem jej państw członkowskich. Obóz „nie” (m.in. narodowcy, socjaliści, związki rolnicze) przekonuje, że traktat lepiej odrzucić i sprowokować w ten sposób nową dyskusję o przyszłości UE. Obóz „tak” (m.in. partia rządząca Fianna Fail i drobni przedsiębiorcy) podkreśla, że przeciwnicy za każdym razem straszą katastrofą, a potem okazuje się, że Irlandia – która już pięć razy ostatecznie zgodziła się na kolejne traktaty o Unii – pomogła tym samym i Europie, i sobie, a żadne europejskie superpaństwo jak dotąd nie powstało. Były premier Garret Fitzgerald powiedział, że odrzucenie traktatu byłoby szaleństwem i aktem samobójczym skazującym Irlandię na marginalizację. Powtórzył za szefem Komisji Europejskiej José Manuelem Barroso, że nie istnieje żaden plan B na wypadek odrzucenia „Lizbony” na Zielonej Wyspie. Obecny premier Brian Cowen uważa przyjęcie traktatu za priorytet swego gabinetu. Negatywny wynik referendum może wywołać podobny kryzys jak „nie” Francji i Holandii wobec traktatu konstytucyjnego w 2005 r.

Polityka 23.2008 (2657) z dnia 07.06.2008; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 11
Reklama