W czerwcu 1956 r., po pierwszym (i jedynym) roku studiów w Leningradzie, wróciłem do Polski. W Warszawie trafiłem na rozpolitykowany Uniwersytet Warszawski. Życie polityczne skupiało się w alejce wjazdowej, pod gablotkami informacyjnymi i w budynku przy bramie, gdzie mieścił się Zarząd Uczelniany ZMP. Panowała atmosfera ożywienia i napięcia – czy i kiedy będzie Plenum (KC PZPR), czy odejdzie Rokossowski, czy powróci Gomułka, czy to prawda, co opowiada Krzysztof Wolicki, że jeżdżąc swoim motocyklem widział rosyjskie czołgi pod Wołominem. W pomieszczeniach Zarządu obradowali koledzy starsi ode mnie zaledwie o rok, dwa, ale znacznie bardziej zaangażowani i doświadczeni – Jacek Kuroń, Krzysztof Pomian, Karol Modzelewski, Bogdan Jankowski, Bonawentura Chojnacki, Andrzej Garlicki – na których patrzyłem wówczas z podziwem.
Stanowili oni zaczyn odnowy, zwłaszcza ZMP. Udało im się przechwycić Zarząd Uczelniany. Jak dziś wspomina Karol Modzelewski, po starym zarządzie „pozostał tylko lokal, pieczątka oraz wiceprzewodniczący Borys Frydrychowicz, który udzielił nam legalizacji” (patrz „Życiodajny impuls chuligaństwa”, Kraków 2003, wydawnictwo Universitas, związane z lewicową „Kuźnicą”). W nowym zarządzie powołano komisję wieców, komisję propagandy oraz komisję współpracy z zakładami pracy. Ta ostatnia delegowała Karola do Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu.
Działał tam młody przywódca robotniczy, późniejszy symbol Października – Lechosław Goździk, I sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR – wyraziciel buntu, nadzieja socjalistycznej odnowy. W ramach zawiązującego się sojuszu wszystkich ze wszystkimi przeciwko starym stalinowskim porządkom, Kuroń, Pomian i Garlicki spotkali się z Goździkiem i podjęli ustalenia dotyczące zbliżającej się krajowej narady aktywu ZMP – oddolnej inicjatywy, mającej na celu odnowę organizacji.