Prezydent Francji odwiedził nas co prawda bez żony, ale za to z prezentami. Premier Tusk i prezydent Kaczyński dostali po butelce starego koniaku. Ponieważ w dyplomacji, a już zwłaszcza francuskiej, nic nie dzieje się przypadkiem i każdy gest trzeba właściwie zinterpretować, zapytaliśmy wysokiej rangi dyplomatę przygotowującego wizytę, o co chodziło z tym koniakiem?
– To rzeczywiście wymowny gest, jeden z najważniejszych podczas tej wizyty. Prezydent Francji mógł przecież przywieźć cokolwiek, np. jakąś książkę.
– Decydując się na alkohol, mógł jednak przywieźć słynne francuskie wina albo chociaż francuskiego szampana.
– Szampan nie wchodził w grę, gdyż należało podkreślić prawdziwie roboczy charakter wizyty, zaś jeśli chodzi o wino, to owszem, ten wariant był rozważany. Prezydent Sarkozy obawiał się jednak, że strona polska może to odczytać jako aluzję do braku koordynacji polskiej polityki zagranicznej, a już zwłaszcza jako sugestię, iż niezbędne są dalsze konsultacje premiera Tuska z prezydentem Kaczyńskim (które, jak wiadomo, zawsze odbywają się przy kilku butelkach wina). Braliśmy także pod uwagę kwestie techniczne: żeby nie rozdrażniać gospodarzy, prezydent Sarkozy powinien wręczyć im przynajmniej po kartonie wina. Niestety, przy niewielkiej posturze prezydenta z kartonem wina wyglądałby jak, pardon!, tragarz.
– A wariant: dla prezydenta wino, dla premiera koniak?
– Była taka myśl. Wiedzieliśmy, że prezydent Kaczyński bardzo boleśnie odebrał wizytę premiera w Chile; otoczenie prezydenta podejrzewało, że Tusk pojechał tam, aby zaopatrzyć się w zapasy ulubionych win pana prezydenta. W każdym razie jeśli tak było, to premier zapewne nie podzielił się z prezydentem.