Wystarczyło, że wezwany w trybie awaryjnym wypalacz cegły Janek przyłożył ucho do rozgrzanego pieca hoffmanowskiego i momentalnie się orientował, w czym rzecz. Jeden znajomy astmatyk dyszał podobnie jak piec, dostawał ze strachu wytrzeszczu i cały czerwony musiał wybiegać na podwórze nałapać powietrza. Taki piec, mówił Janek, jest jak człowiek i potrzebuje oddechu, panie kierowniku. Rozbijało się wówczas kawałek ściany, stary hoffman łapał powietrze i się uspokajał. Janek, były kierowca PKS Kraśnik, wydalony z posady za wódkę i zbytnią dowolność w podejściu do regulaminu, kiwał głową ze zrozumieniem dla pieca.
Miał iskrę Bożą do pieców. Miał też umiłowanie dla oddychania pełną piersią i bywało, że popadał w wielodniowe cugi, kiedy przesiadywał z kolegami i nawzajem zapewniali się, że są najfajniejsi na świecie. W każdym razie, jeśli chodzi o ceglarzy. A potem wyłaniali się na powrót w biurze Cegielni Hoffmanowskiej w Kraśniku przy ulicy Cegielnianej, szarawi i wyżęci, pytając kierownictwo, czy ewentualnie istniałaby możliwość zaliczki. Na podreperowanie, bo pić już dalej nie idzie. Panowie, jak rozumiem, nakąpaliście się wystarczająco w tym płynie? – pytała piękną polszczyzną kierowniczka Osiniakowa. Uderzali się w piersi, usta mieli spierzchnięte, a oczy jasne, jak to stara kadra fachowców po większym jublu.
Następnie, w fazie maniakalnej, produkowali cegły o najznakomitszych parametrach.
Mówi się cegła, myśli się Kraśnik. Gdy archeolodzy przyjechali kopać do Kraśnika, to wiadomo, co znaleźli pod ziemią: cegielnie jakieś starodawne. Z kolei geolodzy ustalili, że ziemia występuje tu lessowa i zawiera frakcje pylaste, udaje się z niej paroprzepuszczalna cegła, latem dająca chłód, zimą ciepło, a ludziom robotę. Robi się ręcznie. A przez skalę sprzedaży cegły widzi się polską epopeję zarobkową jak na wykresie: zrywy domotwórcze klientów rzucone na oś czasu.