Pamiętacie film Stevena Soderbergha „Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra”? Też nie było to mistrzostwo świata, w każdym razie nie dla kogoś, kto widział kiedyś „Żądło”. Teraz mamy sequel z typowymi dla ciągów dalszych słabościami. Wszystkiego musi tu być więcej, poczynając od liczby członków gangu. Tam była przynajmniej wciągająca intryga (banda Oceana włamywała się do pozornie niedostępnego skarbca kasyna w Las Vegas). W „Ocean’s Twelve: Dogrywka” mamy kilka wątków równoległych, w zasadzie zbędnych, skoro kulminacja i tak ma nastąpić w Rzymie. Amerykański gang przeniósł się bowiem do Europy, zaś rzymski skok jest zarazem pojedynkiem ze sławnym włamywaczem francuskim (aluzja do zimnej wojny amerykańsko-francuskiej?). Wszystko kończy się tak, jak przewidywaliśmy, choć zanim to nastąpi, reżyser podsuwa nam fałszywe tropy, by w pewnym momencie nagle powiedzieć, a kuku, było zupełnie inaczej! Nie jest to postępowanie fair wobec widza, któremu należy dać szansę rozwiązania łamigłówki na własną rękę. W ogóle do narracji można mieć poważne zastrzeżenia. Za to w filmie grają chyba wszyscy najlepiej dziś opłacani aktorzy amerykańscy, na czele z George’em Clooneyem, Bradem Pittem, Mattem Damonem. Najlepsza jest jednak Julia Roberts w roli żony Oceana, uderzająco podobnej do... Julii Roberts. Julia grająca kobietę udającą Julię to chyba jedyny naprawdę dowcipny pomysł w całym filmie. W prasie branżowej można poczytać, iż aktorzy na planie bawili się świetnie. Szkoda, że widz nie został wciągnięty do tej zabawy.
Zdzisław Pietrasik
++ dobre
+ średnie
– złe