Archiwum Polityki

Rotfeld wychodzi z cienia

Adam Daniel Rotfeld wolałby, żeby Włodzimierz Cimoszewicz nie został marszałkiem Sejmu, co pozwoliłoby mu nadal sprawować funkcję sekretarza stanu w MSZ i pozostawać w cieniu. Nie mógł jednak zapobiec biegowi wypadków i został ministrem spraw zagranicznych. Stanowisko to jest ukoronowaniem kariery Rotfelda (ur. 1938 r.), który całe życie zajmował się polityką międzynarodową.

Rotfeld to typowy „survivor” (ocalony). Pochodzi z licznej rodziny żydowskiej (ojciec – adwokat, wuj – poseł na Sejm z Równego), z której ocalały tylko dwie osoby. Spędził 7 lat (1941–48) w klasztorze Studytów (obrządku grekokatolickiego), którzy ocalili ok. 150 osób, a następnie – po repatriacji dzieci polskich z ZSRR – w domu dziecka w Krakowie.

Po raz pierwszy usiłował zatrudnić się w MSZ zaraz po studiach, był jednym z trzech, którzy zdali egzamin celująco, ale nie został przyjęty. „Jesteście wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć dlaczego” – powiedział jeden z towarzyszy. Rotfeld przez prawie 30 lat (1961–1989) pracował w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Fala marcowa 1968 r. wypłukała go z instytutu z powodu niesłusznego nazwiska i tzw. złego wyglądu („Czy pan jest krewnym Franza Kafki?” – spytała go kiedyś hrabina Marion Dönhoff). Z wypowiedzeniem w ręku znalazł się za burtą PISM, ale w lipcu Gomułka zaczął hamować ofensywę Moczara i Rotfeld powrócił, chociaż na boczny tor – za dwukrotnie mniejsze pieniądze, odsunięty z Komitetu Badań Niemcoznawczych i ze stanowiska sekretarza redakcji „Spraw Międzynarodowych”.

Do 1973 r.

Polityka 2.2005 (2486) z dnia 15.01.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 18
Reklama