Nasze wojska powinny pozostać w Iraku tak długo, jak długo pozostaną tam siły międzynarodowe. Oczywiście na wniosek wyłonionych w wyborach nowych władz irackich.
Gdyby Polska – dowódca międzynarodowej dywizji – wycofała natychmiast wojska, dałaby zły przykład innym krajom. Taki sam chaos wprowadziłoby ustalenie sztywnej daty wyjścia, bez względu na okoliczności.
Wyobraźmy sobie, że wszyscy wychodzą z Iraku. To prosta droga do rozpadu tego państwa, do wojny domowej, która mogłaby przekroczyć jego granice i objąć region. W rozwiązaniu takiego kryzysu musiałby brać udział cały świat, bo wymagałoby to ponownej interwencji sił międzynarodowych. Byłoby niezrozumiałe, gdyby Polska, która podejmując decyzję o wyjściu przyczyniła się do takiego rozwoju sytuacji, następnie nie chciałaby pomóc w jej uregulowaniu. W przypadku Polski koszty takiej operacji byłyby znacznie większe niż dalsze utrzymywanie sił w Iraku – mielibyśmy do czynienia z regularną wojną.
Oczywiście, polska obecność w Iraku powinna zmieniać formę stosownie do sytuacji polityczno-strategicznej. Stopniowo cywile – osoby wspierające odbudowę państwa, promujące współpracę kulturalną i inwestorzy – muszą zastępować żołnierzy. Szybkość tej wymiany będzie zależeć od tempa umacniania się irackich struktur bezpieczeństwa – czyli wojska, policji, straży granicznej, wywiadu, kontrwywiadu czy straży pożarnej. Przy czym polska armia w Iraku, redukując ilość, powinna utrzymywać wysoką jakość.
Mówiąc o jakości, mam na myśli dowodzenie dywizją wielonarodową. Nie powinniśmy pochopnie z niego rezygnować. Dzisiaj na szczęście nie słyszy się raczej takich głosów. Im dłużej utrzymamy nasze dowództwo, tym większe mamy szanse na udział w przyszłych zyskach.