Archiwum Polityki

Melinda i  Melinda

++

Nowy film Woody'ego Allena „Melinda i Melinda” nie jest komedią ani tragedią, tylko umiejętnym połączeniem obu tych – pozornie wykluczających się – konwencji. Allen tu nie występuje, podobnie jak w ironicznej „Purpurowej róży z Kairu” prawdziwym bohaterem opowieści czyni refleksję o iluzji. Tytułowa Melinda – urocza, piękna i głęboko nieszczęśliwa dziewczyna, która cierpi z powodu miłosnego niespełnienia – jest postacią fikcyjną. Na użytek kawiarnianej zabawy wymyślają ją dwaj dyskutujący ze sobą pisarze. Jeden, z racji pogodnego usposobienia, pisze dowcipne, kończące się happy endem teksty, drugi postrzega świat w czarnych barwach, zarażając wrodzonym pesymizmem wszystkich swoich bohaterów. W zależności od kaprysu i weny obu artystów Melinda Allena przeżywa albo katusze, upatrując skutecznego rozwiązania swoich erotyczno-egzystencjalnych problemów w szybkim samobójstwie, albo beztrosko daje się porwać wirowi pożądania, sprytnie unikając zastawionych przez los pułapek. Radha Mitchell – kolejna po Mii Farow muza Allena – spisuje się w podwójnej roli znakomicie, ani przez chwilę nie dając widzom odczuć, że jest tylko marionetką. W rezultacie ta wielopoziomowa gra między artystami i ich bohaterką sprowadza się do prostej konkluzji: życie tak samo jak fikcja stanowi odbicie lęków tych, którzy je kreują. Tylko czy bogowie wpadają w stany neurotyczne? Allen kpi z siebie jako pisarza i reżysera i na prostym przykładzie tłumaczy swoim fanom, że „śmiech to jedyny sposób, by oswoić lęk przed śmiercią”.

Janusz Wróblewski

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 2.2005 (2486) z dnia 15.01.2005; Kultura; s. 58
Reklama