„Dżuma”
w Teatrze im. Jaracza w Łodzi jest półtoragodzinna, jakby za krótka wobec pełnowymiarowej powieści Camusa. Nie znaczy to jednak, że ogląda się ją lekko. Reżyser Marek Fiedor z opowieści o mieście zaatakowanym przez zarazę wydobył na pierwszy plan rozterki trzech postaci: lekarza Rieux (Andrzej Wichrowski) usiłującego wykonywać swe obowiązki wbrew zwątpieniom, Tarrou (świetny w finałowym monologu Dariusz Siatkowski) szukającego w poświęceniu kształtu świeckiej świętości i księdza Paneloux (Bronisław Wrocławski). Dylematy tych poszukiwaczy godności w obliczu zagłady wyrażane są na pierwszym planie w skomplikowanych dyskursach – dialogach lub monologach, natomiast życie zadżumionego miasta toczy się w głębi, za scenicznymi zastawkami albo relacjonowane jest beznamiętnym głosem z offu. Kilka realistycznych obrazków, mających ukazywać szaleństwo ogarniające zamkniętą społeczność, wypada zaś dziwnie nieporadnie i sztucznie. Łódzka „Dżuma” to teatr oschły, suchy, pozbawiony emocji, które mogłyby uczynić jego ładunek intelektualny łatwiejszym do przełknięcia. Z pewnością to świadomy wybór Marka Fiedora, z racji swojej precyzji myślowej coraz częściej uważanego za następcę Jerzego Jarockiego w polskim teatrze. Warto jednak przypomnieć, że w najświetniejszym osiągnięciu Fiedora – w opolskiej „Matce Joannie od Aniołów”, emocje i myśli wyważone były idealnie. Może więc z tej wypróbowanej ścieżki nie warto schodzić.
Agnieszka Celeda
++ dobre
+ średnie
– złe