Virginia Woolf podjęła temat tam tradycyjny: powieść obyczajową, opartą na obserwacji życia codziennego, lecz wzbogaconą o nowoczesne środki wyrazu: pogłębienie psychologiczne, posługujące się odnotowaniem myśli, impulsów, odruchów emocjonalnych – co w prozie awangardowej określa się jako zapis strumienia świadomości. Nastąpiło to z pominięciem tematyki, która należała do beletrystyki dawnej: dzieje kariery, sukcesu materialnego, powodzenia lub niepowodzenia społecznego. Ten nowy styl – pisarstwo strumienia świadomości – wprowadził James Joyce w „Ulissesie” wydanym w 1922 r. i Woolf zainspirowała się nim w swojej głównej powieści „Pani Dalloway” (1925).
W kulturze angielskiej było to odkrycie, przenoszące do nowoczesności gatunek należący tam do klasycznego kanonu literatury, czyli tzw. powieść środowiskową (np. Jane Austen, stawiana tam obok Dickensa, u nas jest zaledwie znana i to raczej z filmów, nie z lektury). Właśnie sukces „Godzin” jest dowodem ciągłej żywotności tego – odświeżonego przez Joyce'a i Woolf – gatunku.
Film oparty jest na książce pod tymże tytułem (skądinąd zaczerpniętym od samej Virginii – tak początkowo chciała ona nazwać „Panią Dalloway”) amerykańskiego autora Michaela Cunninghama, za którą otrzymał on prestiżową nagrodę Pulitzera. Wprowadza on w niej dwie postacie kobiece, żyjące w Ameryce, w odstępie czasowym oznaczającym dwie różne epoki: rok 1951, rok 2001, czyli najpierw w odległości ćwierci wieku od daty „Pani Dalloway” i następnie po upływie kolejnego pół wieku. Każda z nich stanowi, jeśli można się tak wyrazić, echo Virginii Woolf oraz jej pani Dalloway, w dwóch różnych okresach różniących się obyczajowo, lecz w których wciąż posłanie Woolf jest ważne, współczesne, aktualne.