Przypomniała mi się opowiastka krakowskiego pisarza Tadeusza Kwiatkowskiego, jak to Marian Załucki starał się o mieszkanie. Czekał cierpliwie w przedpokojach dygnitarzy, wysyłał listy do władz miejskich, pisał podania. I wszystko na nic, chociaż Załucki był już wtedy znanym i cenionym satyrykiem, doweselającym widzów i czytelników. Aż tu nagle, przed zebraniem wyborczym Związku, usłyszał:
– Pisz! Pisz, że nie masz gdzie pracować twórczo, upomnij się o przyzwoity metraż. Zobaczysz – na pewno ci nie odmówią, załatwią sprawę od ręki.
– Ale dlaczego? – zapytał autor wierszy i fraszek. – Co się właściwie stało?
– Jak to co – wybory! A ty jesteś bezpartyjny, teraz taki ktoś jak ty to skarb. Żywe świadectwo, że grupa trzymająca władzę dba o właściwy klimat dla niezrzeszonych.
Tak było, proszę państwa. Dodałem jedynie „grupę trzymającą władzę”, pożyczkę ze współczesności. Opowiedziałem opowiedziane dlatego, że coraz głośniej rozlegają się wołania: trzeba nam bezpartyjnych! Tylko oni mogą sprawić, że zmieni się sytuacja. I wtedy każdy dostanie obiecywane tyle razy przez różne ekipy ptasie mleko: obecnie, jeśli gdzieś pojawia się ptasie mleko, to jest jak całokształt – w proszku.
Apolityczne i bezpartyjne autorytety... Skąd je brać? Dawno temu Janusz Minkiewicz po kolejnych czystkach zauważył:
– Znowu zanieczyszczają nam szeregi bezpartyjnych.
Stare to dzieje, obchodzące nostalgików. Coś jednak z tych czasów zostało: kto dzisiaj jest apolityczny? Profesorowie, mający zasiadać i programować? Czy historyk Wojciech Roszkowski napisał podręcznik dla szkół z pozycji bezstronnego kronikarza? Czy profesor Zbigniew Religa po kolejnej udanej operacji pozostawał bezpartyjnym i apolitycznym fachowcem, kiedy pielgrzymował do przybudówek prawicowej ferajny?