O policjantach, prokuratorach, sędziach i więzieniach
Weronika Milewska, tegoroczna maturzystka z Warszawy, została napadnięta w biały dzień, uderzona w twarz. Zgłosiła się na najbliższym komisariacie (ul. Umińskiego na Gocławiu) . „Kiedy oznajmiłam, że chcę zgłosić kradzież i pobicie, dyżurny policjant najpierw beznamiętnie przyjrzał się śliwie, która wyrosła tam, gdzie normalnie mam brew – pisze w liście do redakcji – a następnie oznajmił, że księga zdarzeń jest w komisariacie na ul. Grenadierów i tam muszę się pofatygować, bo tu niestety mi nie pomogą. Na pytanie, po co tu w takim razie komisariat, dyżurny wycedził przez zęby: »prewencja«. Na Grenadierów spędziłam kolejne 3 godziny. Policjant, który mnie przesłuchiwał, usiłował mi wmówić, że to wszystko i tak na nic, że ich nigdy nie znajdą”. Miał rację, bo – jak informuje czytelniczka – po miesiącu sprawę umorzono.
Pełna bezradność obywatela wobec państwa – to główny motyw korespondencji, jaka dotarła do nas w związku z akcją.
Pani Dorota W. , mieszkająca na wsi, pisze, że co roku w maju okradany jest warsztat jej ojca. Po pierwszej kradzieży przyjechała cała ekipa dochodzeniowa, zdjęto odciski palców i zebrano ślady. Po drugiej kradzieży przyjechało dwóch policjantów. Po trzeciej, odmówiono nawet spisania protokołu, a po czwartej doradzono nabycie groźniejszego psa (czytelniczka ma dobermana). Po kolejnym włamaniu nikt z komisariatu już nie przyjechał, bo, jak wyjaśniono, skończył im się limit kilometrów.
Wiele listów dotyczyło niezrozumiałych dla czytelników zachowań prokuratury. Umarzanie ewidentnych spraw, chronienie sprawców, prywatne związki prokuratorów z osobami podejrzanymi – to typowe przykłady. Bezsilna w wyegzekwowaniu od prokuratury konkretnych działań okazała się nawet tak znana firma jak Koło Sanitec Group (fabryka wyposażenia łazienkowego).