Nikogo już nie oszuka, nie obali, nie napadnie i nie wprowadzi na tron. I nikt go już nie pośle za kraty, chyba dobry gruziński Pan Bóg. Ale katolikos Wszechgruzji, Ilia II, po co w takim razie szedł za trumną? Nie po to, aby mu wyjednać spokój?
Wcześnie osierocony chłopak tyfliskiej ulicy miał przed sobą alternatywę: komsomoł albo banda. Była wojna, która z czteromilionowego wtedy kraju wyciągnęła na front 700 tys. żołnierzy, więcej niż mają dziś Amerykanie. Dowodził Gruzin Józef Dżugaszwili (syn Wissariona, szewca i pijaczyny), z którego rodacy do dziś są po cichu dumni. Dowodził więc Stalin. Jako marny dowódca dał się poznać pod marszałkiem Budionnym w wojnie polsko-bolszewickiej. Car do wojska go nie chciał, niskiego, z uschniętą lewą ręką. Wolał trzymać na zesłaniu w Kurejce nad Jenisejem.
Ale Dżaba Joseliani to co innego. Wziąłby go i car, i Stalin – wysokiego, postawnego, odważnego i bezczelnego. Cóż – uliczny złodziejaszek w niczym nie przypominał komsomolców, co marzyli o pójściu na front. Jako szesnastolatek – jak twierdzi – dostał za kradzież pierwszy wyrok: 5 lat. Jeśli to w ogóle prawda. Za kradzież w czasie wojny – jeśli było co kraść – sowieci zastrzeliliby go jak psa. Darowali życie? Nie posłali z miejsca na front? Dorosłego prawie darmozjada fatygowali do więzienia? Wolne żarty. Prędzej ktoś natarł mu uszu za głupstwo. Z tymi uszami zresztą to zapewne prawda, bo na stare lata sam żartował: „Wsadzili do kryminału na 5 lat zamiast natrzeć uszu”.
Nie byłby wnukiem powieściowego von Münchhausena, gdyby z tych „uszu” nie zrobił się po czasie napad na bank. I to nie w Gruzji rzecz jasna, ale w Rosji.