Archiwum Polityki

Przybywaj, ogniu!

Dwieście lat temu napisane, dziś na język polski przez Antoniego Liberę przetłumaczone i przez wydawnictwo Znak wydane, wiersze niemieckiego poety Friedricha Hölderlina zostały już – jako rzecz doniosła – w prasie odnotowane. Dołączam do tych głosów nie tylko z tego powodu, by po wielkiej wojnie, co lada dzień wybuchnie, tym dobitniej okazało się, że tuż przed zagładą ostatnią i najważniejszą rzeczą było dla Polaków czytanie Hölderlina. Inna rzecz, że jakby na podstawie nie do cna spopielonych gazetowych szczątków akurat taki obraz wyszedł przyszłemu – też jakimś cudem nie do cna spopielonemu – kronikarzowi, warto się potrudzić dla takiego ocalenia obrazu ojczyzny.

Przypuszczam, że pierwszy raz z Hölderlinem, z losem Hölderlina zetknąłem się, gdy przeczytałem lakonicznie ten los opisujący wiersz Stanisława Grochowiaka. Wiersz zawierał wiele tajemniczych obrazów, ale tytuł miał prosty, tytuł ten brzmiał mianowicie: „Hölderlin”. Grochowiak utwór ogłosił w tomie „Nie było lata”, który się ukazał w roku 1969, miałem wtedy siedemnaście lat i być może nazwisko niemieckiego poety obiło mi się wcześniej o uszy, ale żadnych kontaktów z jego twórczością ani żadnej szczegółowszej wiedzy nie miałem. Dziś tekst Grochowiaka wywiera na mnie wrażenie dość katastrofalne, pełno w nim swoiście Grochowiakowych poetyczności w rodzaju „bladość żony podobna do zmęczonego pyska owcy”, a w – jeśli można tak powiedzieć – fabule są jakieś absurdalne sugestie kryminalne: „Widziano to rano – Gdy Zimmer wyszedł z ciężką siekierą – Położył śliską kulę i uderzył w pniak – Pomiędzy siekierą stolarza i mózgiem Anioła jest widać, coś więcej – niżeli bitwa”.

Polityka 12.2003 (2393) z dnia 22.03.2003; Pilch; s. 108
Reklama