Czy Teatr Ósmego Dnia, którym kierowałeś i który był jednym z najaktywniejszych ośrodków pokoleniowego buntu końca lat 60., jest nadal teatrem kontestacji i kontrkultury?
Idzie swoją drogą kontynuując tamte doświadczenia. Ale nie jest to już kontrkultura.
Jak byś zdefiniował kontrkulturę wtedy i czy można ją zdefiniować na potrzeby czasów współczesnych?
Jest to protest przeciwko formom i treściom akceptowanym i popieranym przez elity władzy.
Bunty studenckie końca lat 60. przetoczyły się po całym świecie od Berkeley po Uniwersytet Warszawski pod tymi samymi mniej więcej hasłami. Tylko że oni chcieli więcej socjalizmu, a my trochę mniej.
Oni byli odważniejsi na przykład w sferze obyczajowej, w sferze prywatnych wolności, w zakresie dostępu do środków podniecających. U nich i u nas odczuwało się jednocześnie kryzys struktur społecznych.
W światowym wymiarze najbardziej symboliczna była okupacja Odeonu w Paryżu, który był świetnym teatrem. W okupacji brał udział Living, który też był świetnym teatrem, ale zupełnie innego typu. Jest takie oświadczenie Livingu z tego okresu: Odeon to dobry teatr, ale teraz nie czas, aby teatr uprawiać w teatrze. Teraz teatr trzeba uprawiać poza strukturami tradycyjnymi. Wtedy kontrkultura domagała się przewartościowania zwyczajów, stereotypów, zachowań wobec kultury, wobec sposobów wymiany informacji. Istniał pewien rodzaj międzynarodówki kontestatorów, spontanicznej, niezorganizowanej, bez hierarchii, bez ideologów, ale za to z praktykami politycznymi, którzy wychodzili na ulice, byli bici, wtrącani do więzień, prześladowani i tam, i tu, a potem stali na czele normalnych, sformalizowanych struktur państwowych. Dziś pewnie już niczego poza sentymentem do tego okresu nie odczuwają.