Archiwum Polityki

Według kloszarda

Mniej więcej rok temu na podwórzu kamienicy przy ulicy Hożej w Warszawie pewien odlewający się tam kloszard zapytał mnie, czy jestem za przystąpieniem do Unii Europejskiej. Widziałem go z daleka, z powodu czasowej niesprawności zsypu udawałem się z kubłem wprost do śmietnika, on stał w pobliżu w charakterystycznej pozie, z jedną mianowicie luźno opuszczoną ręką. Mając świadomość niezręczności sytuacji starałem się zachowywać jak najdyskretniej i kiedy już się zdawało, że zdarzenie przejdzie bezkolizyjnie, on nagle, w gruncie rzeczy nie nagle, a powoli i majestatycznie obrócił ku mnie głowę i nie zaniechując dawania upustu swej fizjologii powiedział: – Najmocniej przepraszam za natręctwo, ale czy jest pan za przystąpieniem do Unii Europejskiej?

Ma się rozumieć, ja już i wówczas byłem za przystąpieniem do Unii Europejskiej, wszakże w danym momencie w najwyższym stopniu zaskoczony odpowiedziałem, że muszę się jeszcze zastanowić, w panice opróżniłem kubeł i spiesznym krokiem ruszyłem ku domowi. Bo w razie czego – usłyszałem jak woła za mną – trzeba wystąpić do Unii o zwiększenie liczby klozetów publicznych! Wyrażona w podtekście tego okrzyku chęć usprawiedliwienia się ujęła mnie i w trakcie następnych spotkań byłem dlań łaskaw.

Spotkania były częste, ponieważ należał do sporego oddziału nieszczęśników na okrągło koczujących pod dwoma pobliskimi sklepami całodobowymi. Rytuał był banalny: on zwracał się z prośbą o datek, ja zaś wręczałem mu datek. Wręczałem, ponieważ po pierwsze poprawiało to moje samopoczucie, po drugie świetnie pamiętałem, jak to jest, kiedy człowiek się zaciągnie do oddziału nieszczęśników. On jednak po pobraniu datku nie leciał natychmiast i na zbitą mordę w stronę dwu wiecznie oświetlonych neonami krynic, a zawsze wygłaszał krótsze lub dłuższe komentarze tyczące bieżących faktów politycznych.

Polityka 10.2003 (2391) z dnia 08.03.2003; Pilch; s. 101
Reklama