Archiwum Polityki

Prezes Jan Józef

Śmierć pisarza jako powód otwierania jego książek nakazuje z jednej strony patos, z drugiej – wiem, że to brzmi niezręcznie – jakiś rodzaj wzmożonej a dwuznacznej kontroli. Niczym niezasłużona wyższość żywych nad zmarłymi pozwala na natychmiastowe szacowanie zamkniętego dzieła co do jego wiecznotrwałości. Kiedy człowiek pisze, w gruncie rzeczy nigdy nie wiadomo, co jeszcze napisze, czym zaskoczy, jakie złamie konwencje. Kiedy ilość napisanych książek jest skończona, kłopotliwe uprawnienia wartościujące rosną niekiedy dość bezkarnie.

Na chybił trafił otwieram książki Jana Józefa Szczepańskiego i nie bez ulgi stwierdzam, że wirtuozerię pisania patetycznych nekrologów mogę spokojnie zostawić na boku. „Polska jesień”, „Ikar”, „Wyspa”, „Kadencja”, zbiory opowiadań i esejów to są książki, w których materię natychmiast wchodzi się głęboko, zaczyna się je natychmiast najzwyczajniej w świecie czytać, mają ten krystaliczny walor najgłębszej prostoty i przezroczystości, który miewa literatura klasyczna. A wymieniam określone tytuły nie tylko z tego powodu, że od dawna uchodzą za jego największe osiągnięcia, i pewnie takimi są w istocie, wymieniam te tytuły, bo po prostu mam je pod ręką. Na przykład „Motyla”, tomu jego intensywnej prozy autobiograficznej, który jest dla mnie jedną z jego swego czasu najmocniej przeczytanych książek, nie wymieniam jedynie dlatego, że go akurat w swojej nierównej bibliotece nie mam.

Przezroczystość stylu, staroświecki sposób pisania, polegający na elementarnym eksponowaniu opowiadanej historii i jej problematyki, plasowały go zawsze na drugim planie bieżącego życia literackiego. Na pierwszym planie, jak wiadomo, harcują uwodziciele literaccy czarujący czytelników formą, językiem albo tematycznymi ekscesami.

Polityka 9.2003 (2390) z dnia 01.03.2003; Pilch; s. 100
Reklama