Rosnącą nieufność do dolara wywołali sami Amerykanie. Przez minione cztery lata George Bush robił rzeczy, które w innych krajach są niewyobrażalne. Dopuścił do ogromnego wzrostu długu publicznego i wszystkich możliwych deficytów. Amerykański import jest teraz o połowę wyższy od eksportu, bieżący deficyt w bilansie płatniczym zbliża się już do 6 proc. PKB, a tegoroczny deficyt budżetowy sięgnie 4,4 proc. W przeliczeniu z procentów na żywą gotówkę są to gigantyczne sumy. Roczny deficyt w handlu USA przekracza obecnie 620 mld dol. i z miesiąca na miesiąc rośnie. Ostatni deficyt budżetowy to z kolei ponad 410 mld dol. Jeszcze gorzej wyglądają skumulowane rachunki. I to one najbardziej niepokoją. Dług publiczny USA wynosi obecnie 62,4 proc. PKB. Zagraniczne zobowiązania USA sięgnęły już łącznie 11 bln dol. i znacznie przekraczają amerykańskie inwestycje w innych krajach. Dlaczego Amerykanie za taką rozrzutność i nieustanne życie na kredyt nie zostali do tej pory ukarani, a wartość zielonych nie poleciała na łeb na szyję?
Czarny scenariusz
Wszystko z powodu rozmiarów amerykańskiej gospodarki i roli waluty rezerwowej dla świata, jaką od 60 lat pełni dolar. Po wojnie niemal wszyscy chcieli go mieć, bo to była po prostu najlepsza i najbezpieczniejsza lokata kapitału. Właściwie bez alternatywy. Jeszcze w połowie lat 70. banki centralne trzymały w dolarach 80 proc. swoich rezerw. Zdecydowana większość handlu też odbywała się w tej walucie. Dzisiaj udział zielonych stopniał do 65 proc. i pewnie jeszcze by spadł, gdyby nie chęć podtrzymania kursu dolara przez największe państwa Azji. Chiny, Japonia, Indonezja i kilka innych krajów nadal regularnie kupują ogromne ilości amerykańskich papierów wartościowych, bo nie chcą dopuścić, by nieoczekiwane i niekontrolowane wzmocnienie własnych walut wobec dolara utrudniało im eksport do USA.