Archiwum Polityki

Czerwony torreador

Seria zamachów 11 marca, w których terroryści z Al-Kaidy zabili 191 osób, otworzyła socjalistom drogę do władzy. Zamachy ETA, które miały miejsce ledwie kilka dni temu, będą dla młodego premiera Rodrigueza Zapatero wielkim sprawdzianem. Hiszpanie znowu są w szoku, a Zapatero nie ma talentu uspokajania nastrojów.

Nigdy nie będzie wiadomo, w jakim stopniu do nieoczekiwanego zwycięstwa socjalistów przyczynił się sam zamach, a w jakim winny był ówczesny rząd Jose Marii Aznara, który przez pierwsze dni po zamachu skierował podejrzenia na terrorystów baskijskich, być może po to, żeby odrzucić od siebie oskarżenia, iż winna jest jego proamerykańska polityka w Iraku.

Toczą się kłótnie o to, czy sposób przeprowadzenia zamachów oraz użyte materiały wybuchowe, zapalniki mogły wskazywać na ETA. W parlamencie obraduje komisja śledcza, przed którą w początkach grudnia Jose Aznar zeznawał przez 11 godzin, dając wyraźnie do zrozumienia, że głównymi beneficjentami zamachu byli socjaliści i podtrzymując aluzje, że terroryści i socjaliści oraz lewicowe media (zwłaszcza dziennik „El Pais” i koncern SER) mieli wspólny interes.

Socjaliści wygrali na skutek zamachu, a jednocześnie nie mogą tego przyznać, bo musieliby uznać, że ich rząd jest bękartem. – To jest wstyd, stygma, są jak naznaczeni i będą usiłowali się tego pozbyć – mówi prof. Victor Pérez-Díaz, wybitny socjolog i komentator, autor znanej w Polsce książki „Powrót społeczeństwa obywatelskiego” i wydanej w Harvardzie „Hiszpanii na rozstajach”.

Nic dziwnego, że premier Zapatero od pierwszej chwili postępuje tak, jakby chciał zrzucić z siebie odium premiera z przypadku, w dodatku młodego i nieprzygotowanego. Niczym torreador, który chce rozjuszyć byka i podniecić widownię, szef rządu wykonuje jedna po drugiej figury ostentacyjne i dramatyczne. Żołnierzy hiszpańskich odwołał z Iraku nie – jak zapowiadał – w ciągu miesiąca, ale nazajutrz po dojściu do władzy, z dnia na dzień. – W niedzielę, kiedy wszystkie placówki dyplomatyczne były nieczynne – mówi mi jeden z ambasadorów.

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Świat; s. 54
Reklama