Najnowsza płyta Myslovitz „Skalary, mieczyki, neonki” niewiele ma wspólnego z najbardziej znanymi przebojami zespołu. Zdecydowanie przeważają improwizowane partie instrumentalne, zaś głos Artura Rojka pojawia się w czterech zaledwie utworach. Gdyby nie ten głos, ktoś mniej obeznany z fascynacjami artystycznymi muzyków Myslovitz nie domyśliłby się, że to ten zespół – nie ma tu żadnego domniemanego brit-popu, łatwo odczytywalnej struktury. Jeśli z czymkolwiek tę muzykę porównywać, to wskazałbym na psychodelię wczesnego Pink Floyda, ewentualnie co bardziej awangardowe dokonania Radiohead.
W sumie – rzecz dla koneserów, wymagająca sporego dystansu do popularnych konwencji muzycznych. Dźwięki płyną niczym tytułowe rybki akwaryjne, główne motywy zdają się nieznośnie powtarzać, ale przy uważnym słuchaniu odkryjemy, że wcale nie tak trudno zanurzyć się w tym osobliwym akwarium i mieć z tego niebanalną satysfakcję.
Myslovitz, „Skalary, mieczyki, neonki”, Pomaton EMI
Mirosław Pęczak
++ dobre
+ średnie
– złe