Archiwum Polityki

Miłość do Krzysztofa Krawczyka

+++

Jest w spektaklu „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka wszystko, co lubią brutaliści: beznadzieja blokowiska, windykatorzy, czyli zwykli bandyci, mordownie do zachlewania się w trupa, rynsztokowy język. Jest łysy w kapturze, który „fuck off” wypisał sobie na czole i rozwala co może metalową rurą (nie bejsbolem, bo subkultury też go wkurwiają). Ale w przedstawieniu młodego filmowca-dokumentalisty Przemysława Wojcieszka, który legnicki Teatr im. Modrzejewskiej wybrał na swój dramatopisarsko-reżyserski debiut, jest jeszcze coś nieoczekiwanego. Naiwna potrzeba dobra. Obecna i u samego buntownika (świetny Eryk Lubos), któremu spod marsowych min przeziera dobry wzrok, i u jego poczciwej matki (Anita Poddębniak) połączonej z groźnym bandziorem jedną wspólną cechą: miłością do Krzysztofa Krawczyka, u księdza (Bogdan Grzeszczak), który na misji w Afryce po paru dniach głodówki zobaczył na własne oczy Jezusa Chrystusa, i u wywalonego za pijaństwo nauczyciela (znakomity Janusz Chabior), nadal recytującego Broniewskiego w chwilach uniesienia. To połączenie okrucieństwa z naiwnością w każdym regularnym teatrze brzmiałoby jak fałsz. Trafia jednak w sedno, gdy grane jest w blaszanej hurtowni lekarstw, w centrum Piekar, legnickiego blokowiska zamieszkanego przez tysiące takich ludzi jak bohaterowie sztuki „Made in Poland”, drżących przed przemocą i hodujących w sercach małe miłości. Z zaciemnionej widowni patrzymy na ulicę, na której aktorzy przebrani za bandziorów ładują pobitego do bagażnika samochodu. Dwaj prawdziwi przechodnie spacerujący z psem przyspieszają kroku, nic nie widząc, nie słysząc.

Agnieszka Celeda

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Kultura; s. 59
Reklama