Archiwum Polityki

Powrót samuraja

Po fascynacji pokemonami, mangą, anime i po odkryciu japońskiego horroru, Hollywood znów przypomniał sobie o samurajach. W amerykańskiej wersji są to czarnoskórzy gangsterzy albo zdradzeni przez mocodawców agenci przestrzegający honorowego kodeksu bushido. Ale nowe filmy o walecznych rycerzach powstają także w Japonii: najgłośniejszy z nich – „Zatoichi” – wchodzi wkrótce do naszych kin.

Przesiąknięty filozofią samurajską groteskowy kryminał Jima Jarmuscha „Ghost Dog: Droga samuraja” o zawodowym mordercy hodującym gołębie na dachu nowojorskiego wieżowca i zaczytującym się w średniowiecznym zbiorze myśli Yamamoto Joho „Hagukare” – był dowcipnym hołdem złożonym neokonfucjańskiemu systemowi wartości. Niespodziewanej modzie na japońszczyznę wcześniej uległ nieżyjący już John Frankenheimer. W głośnym dramacie sensacyjnym „Ronin” z Robertem De Niro obdarzył samurajską ideologią zwolnionych z pracy specjalistów CIA, zmuszonych po upadku berlińskiego muru szukać zatrudnienia u terrorystów. Jednak czołowe miejsce na liście twórców zainspirowanych historią i organizacją samurajskiego świata należy się z pewnością Edwardowi Zwickowi. Ten fachowiec od batalistycznego kina w baśniowym „Ostatnim samuraju” zmusił Toma Cruise’a nie tylko do zrzucenia zbędnych kilogramów, ale i do wymachiwania mieczem w samurajskiej zbroi. Grany przez niego bohater, dręczony wyrzutami sumienia weteran wojny secesyjnej, odzyskiwał wiarę w żołnierski honor i leczył się z cynizmu.

Cała ta fala ponownego zainteresowania Wschodem i kulturą samurajów jest niesłychanie płytka i podszyta dziecinną wyobraźnią, co widać zwłaszcza na przykładzie „Kill Billa”. W płaskiej jak deska fabule kultowy reżyser wydłuża niemiłosiernie tylko te fragmenty, w których Uma Thurman wciśnięta w seksowny żółty kombinezon może popisywać się rzeźniczą umiejętnością zgrabnego rozpruwania brzuchów, biegających po stołach żołnierzy yakuza albo wydłubywania oczu swoim byłym przyjaciółkom z damskiego gangu.

Znudzeni sobą Amerykanie od dawna kręcą własne wersje japońskich filmów. Ale wybierają z nich tylko to, co wydaje im się widowiskowe, atrakcyjne wizualnie i co stwarza pozory niezwykłości, tajemnicy, głębi – bez niepotrzebnego wdawania się w szczegóły.

Polityka 51.2004 (2483) z dnia 18.12.2004; Kultura; s. 66
Reklama