Archiwum Polityki

Hausner i jego koń

Przy okazji uchwalania każdego budżetu opozycja nie zostawia na rządzących suchej nitki. To rytuał, ale w tym roku było o tyle gorzej, że rządowi rozjechały się rachunki. Po obu stronach bilansu zapisano wpływy lub pominięto wydatki z tytułu kilku projektowanych ustaw z tzw. planu Hausnera, który ma prowadzić do naprawy od lat niezrównoważonych finansów publicznych. Tymczasem posłowie w dniach poprzedzających finał prac nad budżetem spokojnie odrzucili ustawy o podwyżce składek ZUS dla przedsiębiorców, zaostrzeniu zasad zarobkowania rencistów i emerytów (w zależności od szacunków jest to uszczerbek w wysokości 1–2,3 mld zł) i teraz już z troską mogli pytać, jak rząd ma zamiar zasypać tę dziurę? Wątpliwych pozycji w bilansie znaleźli zresztą więcej (w sumie na ponad 3 mld zł). To dało asumpt do próby storpedowania budżetu, który faktycznie zbudowano na kilku optymistycznych założeniach (także dotyczących zachowań posłów). Próby podjętej z czysto politycznych względów i na szczęście nieudanej. Bo ten budżet wcale nie jest taki zły. Co więcej, uchwala się go w dobrych dla polskiej gospodarki czasach, a wówczas ministrowi finansów zawsze łatwiej go do kupy poskładać.

W przyszłym roku dojdzie wreszcie do widocznego ograniczenia deficytu. Ekonomiści zawsze będą mówić, że to zbyt mało (dziura wyniesie 3,7 proc. PKB), ale to nie oni stają w końcu do wyborów i ponoszą odpowiedzialność za społeczny spokój. Deficyt jednak spada, a perspektywy wydają się na tyle dobre, że być może już w 2006 r. może zostać podjęta próba ograniczenia go do niecałych 3 proc., co jest warunkiem wejścia Polski do strefy euro. Z kolei realność założonych dochodów (174,6 mld zł) i wydatków (209,6 mld zł) w 2005 r. zależy m.in. od potraktowania przez parlament „resztek z planu Hausnera”.

Polityka 49.2004 (2481) z dnia 04.12.2004; Komentarze; s. 17
Reklama