Na fali entuzjazmu odżył pomysł, żeby Polska stała się węglowym zapleczem Unii. Ta euforia nie powinna odwrócić uwagi od prawdziwych problemów. To prawda, że 15 krajów starej Unii Europejskiej zamyka kopalnie i stale zwiększa import. W tym roku kupi 190 mln ton węgla, w tym jak zwykle 18 mln ton z Polski. Większy import jest mało prawdopodobny, bo jakość polskiego węgla jest marna. A kiepski towar jest omijany lub kupowany za grosze.
Nie ten typ
Podstawowym węglem energetycznym używanym w Europie Zachodniej jest typ „6000”. Ostatnio w holenderskich portach trzeba było za niego płacić po 75–77 dol. za tonę. To znakomita cena: – Problem tylko w tym, że w kraju brakuje nam takich gatunków – mówi Michał Sobel, wiceprezes Węglokoksu. – Moglibyśmy od razu sprzedać kilkanaście milionów ton węgla więcej. Ze Śląska do krajów Beneluksu czy Hiszpanii jest w miarę blisko, tylko że nie ma co sprzedawać.
– To są skutki polityki energetycznej z czasów socjalizmu – mówi prof. Wiesław Blaschke z Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN. Wówczas wyciągano spod ziemi wszystko i za każdą cenę. Były lata, że w 190 mln ton wydobywanego w Polsce węgla 40 mln ton to był zwykły kamień. Był mieszany z węglem i sprzedawany. – W kraju elektrownie są przygotowane do spalania węgla z zawartością 22 proc. popiołu. To dla nich norma. Z kolei na Zachodzie wykorzystują węgiel, który pozostawia po sobie co najwyżej 8–12 proc. popiołów. Niskiej jakości węgiel możemy oczywiście upchnąć za granicą, ale poniżej kosztów wydobycia. Za bezcen.
– Jeszcze w połowie 2002 r. dla polskich kopalń eksport węgla był przekleństwem – mówi były prezes jednej ze spółek węglowych.