Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Sky kapitan i świat jutra

+

Gdyby nie zdumiewająca warstwa wizualna debiutanckiego filmu Kerry’ego Conrana, w zasadzie nie byłoby powodu zaprzątać sobie nim głowy. „Sky kapitan i świat jutra” to kolejna niespecjalnie porywająca pozycja tzw. kina komiksowego, zainspirowanego ilustracjami do wydawanej w latach 20. serii „The Book of Marvels”. Tytułowy bohater grany bezbarwnie przez Jude`a Lawa jest asem amerykańskiego lotnictwa i podobnie jak Indiana Jones musi chronić ludzkość przed demonicznymi siłami. Chodzi tym razem o stalowe latające roboty, wykradające bogactwa mineralne i siejące niczym King-Kong spustoszenie na Manhattanie. Steruje nimi niejaki dr Totenkopf, niemiecki – a jakże – naukowiec, szykujący ogólnoświatową zagładę. Infantylna, wyprana z psychologicznych niuansów fabułka sprowadza się do ciągu luźno ze sobą powiązanych przygód superbohatera, który wraz ze swoją dawną narzeczoną, reporterką (Gwyneth Paltrow), ściga w powietrzu i na ziemi szaleńca. Angelina Jolie odtwarza rolę kapitana żeńskiej eskadry amfibii. W płaskiej jak deska opowiastce wszystko wydaje się powtórzeniem z wyjątkiem estetyki. Odbarwione, utrzymane w klimacie lat 30. obrazy, choć w całości zostały wygenerowane przez komputery, wyglądają jak archiwalne odcinki „Flasha Gordona” albo stare, dobre dramaty szpiegowskie z pionierskiej epoki pulp fiction. I może właśnie dlatego, że z błyskotliwymi, supernowoczesnymi efektami na miarę „Matriksa” nie mają nic wspólnego, wydają się tak szalenie oryginalne. Na mnie cała ta formalna zabawa nie zrobiła większego wrażenia. A zapewnienia producentów, że „Sky kapitan i świat jutra” to kolejny milowy krok w rozwoju sztuki filmowej, uznaję raczej za dobry chwyt reklamowy niż stwierdzenie faktu.

Polityka 49.2004 (2481) z dnia 04.12.2004; Kultura; s. 62
Reklama