Archiwum Polityki

Wulgaryzmy na języku

...) W dobie informacyjnego i kulturowego chaosu trzeba wyraźnie określić, co w mowie jest dopuszczalne, a co nie. Językowy relatywizm rodzi groźne konsekwencje, o których autor Raportu Sławomir Mizerski napisał [„Polskie przekleństwo”, POLITYKA 46]. „Klną pracujący i bezrobotni, zdrowi i renciści, inteligenci, gwiazdy pop, hutnicy, rolnicy, dziennikarze (...) Klnie 86 proc. mężczyzn i 64 proc. kobiet”.

Używanie wulgaryzmów w mowie i piśmie jest naruszeniem norm współżycia społecznego, a nie norm językowych. Wolność, źle i prymitywnie pojęta, jest źródłem chamstwa słownego i obyczajowego, agresji w życiu codziennym. Nie może być społecznego przyzwolenia dla tych zjawisk.

Nie da się żyć w kraju, w którym na każdym kroku jesteśmy dotkliwie obrażani. (...) Z moich obserwacji wynika, że Polacy pogodzili się z postępującą wulgaryzacją języka. Nie reagują, nie zwracają uwagi – ani starsi, ani młodsi. Ten brak reakcji czyż nie jest niezwykle niepokojącym zachowaniem? Pytania moich uczniów o kwalifikatory dla słów uważanych za obelżywe świadczą o ich zagubieniu, braku nie tylko wrodzonego poczucia językowego, ale jakiejkolwiek wrażliwości językowej. Proszeni w ankietach o wskazanie miejsc występowania wulgaryzmów podają: podwórko, dom, szkołę, dworzec, tramwaj, ulicę.

Reagując na przejawy słownego rynsztoku, spotykam się ze strony różnych osób z ogromnym zdumieniem i zdarza mi się usłyszeć: „Bardzo panią przepraszam”. Więc może warto... Ja nie mam wątpliwości.

Danuta Michalska

Nie zgadzam się z opinią autora, który wyraził przekonanie, że artyści „zaczęli śmiało przemawiać rynsztokowym językiem” po 1989 r.

Polityka 49.2004 (2481) z dnia 04.12.2004; Listy; s. 104
Reklama