Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Ogień z wodą

++

Cały świat obchodził w tym roku stulecie urodzin jednego z gigantów baletu XX w. George’a Balanchina, twórcy m.in. legendarnego zespołu New York City Ballet, który jako Gieorgij Bałancziwadze opuścił w 1924 r. ZSRR. Jego realizacje, pełne harmonii i elegancji, nie ilustrowały fabuł, wyrażały jedynie muzykę (zawsze dobrą) poprzez pełne gracji ruchy urodziwych sylwetek ludzkich. Nic dziwnego – Balanchine był również muzykiem. W Stanach pokochano ten styl baletu. W Polsce inaczej: abstrakcja, odbierana jako chłodna emocjonalnie, nie jest specjalnie poważana. Wolimy burzliwe namiętności w wirtuozowskich spektaklach Borisa Ejfmana, absolwenta – jak Balanchine – tej samej petersburskiej szkoły baletowej. Prace Ejfmana bliższe są widać słowiańskiej duszy. Trochę więc dziwi, że New York City Ballet zaprosił właśnie jego do stworzenia spektaklu poświęconego swemu twórcy (warszawska premiera w Operze Narodowej jest pierwszym poza Petersburgiem europejskim pokazem, i to z miejscowym baletem): to trochę jak godzić ogień z wodą. Ejfman, jak zawsze, opowiedział nam dramatyczną historię: o życiowych pasjach choreografa, o jego miłości do baletu i do pięknych tancerek. Inkrustuje ją cytatami i aluzjami do konkretnych realizacji mistrza. Jest jednak w tej historii jakieś pęknięcie – tym większy stanowi do niej kontrast piękna, czysta „Serenada” Balanchina, przypomniana polskiej publiczności w pierwszej części przedstawienia.

Dorota Szwarcman

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 48.2004 (2480) z dnia 27.11.2004; Kultura; s. 63
Reklama