Edwin Bendyk: – Co pan robi w swoim laboratorium, że spotyka się nie tylko z uznaniem jury Fundacji, ale i zainteresowaniem zachodnich koncernów?
Wojciech J. Stec:– Pracuję nad grupami związków chemicznych, które ze względu na swoje właściwości i symetrię cząsteczki mogą służyć opracowaniu nowych terapii przeciwnowotworowych, przeciwwirusowych, jak również mogą pomóc w badaniu oddziaływań różnych substancji wewnątrz organizmu.
Jest pan chemikiem, ale pana zakład bardziej przypomina pracownię biologiczną niż laboratorium chemiczne, jakie znam ze studiów.
Pracuje ze mną 39 wspaniałych osób, są wśród nich chemicy, biolodzy, biotechnolodzy, a nawet fizyk. Skończyła się epoka badań jednodyscyplinarnych. Chemicy wytwarzają materię, którą trzeba następnie wszechstronnie przebadać, a w nurcie badawczym tzw. Life Sciences ostatecznym celem jest opracowanie metody bądź otrzymanie substancji, która będzie wywierać oczekiwany wpływ na żywy organizm. Dlatego dyscyplinę, jaką uprawiam, nazywam chemią bioorganiczną.
Czego panu życzyć w związku z polskim Noblem?
Mnie chyba tylko zdrowia; mam na tyle ugruntowaną pozycję naukową, że sobie dam radę. Apeluję natomiast, byśmy zaczęli w końcu w Polsce cenić własność intelektualną, byśmy po prostu zaczęli cenić i szanować samych siebie.
Fundacja na rzecz Nauki Polskiej już od 13 lat wręcza swoje nagrody i ciągle nie brakuje jej znakomitych kandydatów. Wydawałoby się więc, że z nauką w Polsce nie jest najgorzej. Ale sami uczeni lamentują, że jest źle, a największym problemem jest brak pieniędzy...
Bo pieniędzy rzeczywiście brakuje. Zgodnie ze strategicznymi założeniami Unii Europejskiej, nakłady na badania i rozwój powinny osiągnąć w 2010 r. w każdym kraju członkowskim 3 proc.