Na świecie to właśnie Szwajcaria uchodzi za firmową wizytówkę Alp, ale Polacy wciąż ją omijają, bo droga. Rzeczywiście, przepłacić tam nietrudno, zwłaszcza gdy tylko przejeżdżając przez ten kraj, chce się płacić w euro. Szwajcarzy przyjmują tę walutę, wydają w swoich frankach, ale kurs jest wtedy niebotyczny. Jeśli jednak dobrze zaplanuje się wyjazd narciarski, wcześniej kupi franki, wynajmie większą grupą dom lub duży apartament (najlepiej przez Internet) i będzie się gotowało na miejscu, to wydatek nie będzie się specjalnie różnił od ceny wypadu do innego alpejskiego kraju. Podobnie ceny skipasów, poza nielicznymi wyjątkami, utrzymują się w średnich alpejskich (140–190 euro za 6 dni). A Szwajcaria to alpejski klasyk, praktycznie same góry i kilka głębszych dolin, żeby jakoś dojechać. Niemniej można wyróżnić dwa główne obszary narciarskie: środkowo-wschodni (St. Moritz, Davos, Laax) i południowo-zachodni (Zermatt, Crans Montana, Saas Fee).
Przedstawiamy kilka najbardziej, naszym zdaniem, atrakcyjnych narciarsko (i nie tylko) miejsc w tym kraju, ale warto pojechać i w mniej znane rejony.
Zermatt, czyli jazda piętro wyżej
To, niestety, jeden z tych wyjątków, jeśli chodzi o cenę karnetu, która tutaj zbliża się do 250 euro za 6 dni, ale jest to karnet międzynarodowy, obejmujący również część włoską masywu, łącznie 245 km tras i ponad 70 wyciągów. W Zermatt można zjeżdżać z wysokości aż 3800 m n.p.m. i to z widokiem na słynny i groźny Matterhorn, bardzo charakterystyczną górę o kształcie wydłużonej piramidy, obiekt marzeń alpinistów od dziesiątków lat. Jak mówią znawcy, w Zermatt jeździ się o piętro wyżej niż zazwyczaj w Alpach (dotyczy to zresztą całej Szwajcarii, tylko niektóre regiony Francji mogą tu być konkurencją) – szczyty, na których kończą swój bieg wyciągi, oprócz najwyższego Klein Matterhorn, liczą po 3200–3400 m.