Pod koniec odchodzącego roku rocznica wprowadzenia stanu wojennego i rocznica wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu w 1970 r. wznieciły fale gorących uczuć, które przewaliły się przez prasę, przez konferencje, ale także przez ulicę – znowu miejscem demonstrowania była willa generała Jaruzelskiego na warszawskim Mokotowie – i przez Sejm, który próbował przyjąć w uchwale, oczywiście bez powodzenia, jakiś wspólny pogląd na wydarzenia sprzed 35 lat.
Wchodzimy w kolejny rok rocznic – w tym kilku tak zwanych okrągłych, które zawsze dodatkowo poruszają społeczną pamięć i wyobraźnię – w atmosferze wielkiej przemiany politycznej. Jej paliwem ideologicznym była między innymi zasadnicza reinterpretacja przeszłości, przede wszystkim tej najnowszej, konstytuującej Trzecią Rzeczpospolitą, ale też przeszłości starszej – PRL.
Patos słów i gestów, wielość przymiotników i epitetów przysłaniały i utrudniały rzeczową rozmowę o historii, o jej skomplikowanych i często niejednoznacznych drogach i bezdrożach, czego najlepszym dowodem są sondaże pokazujące, że nadal decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 r. cieszy się akceptacją ponad połowy Polaków. Mimo że tę rocznicę obchodziliśmy ostatnio, choćby w telewizji publicznej, wedle stylu, który cechował od kilku lat politykę historyczną Prawa i Sprawiedliwości.
W ogóle polityczne wykorzystywanie historii jest zabiegiem właśnie politycznie niebezpiecznym, bo i szybko wyczerpuje swoją siłę, prymitywnie się instrumentalizuje, i po prostu grozi pojawieniem się zwyczajnej nudy jako reakcji na jedynie słuszne prawdy i oceny. Zauważył to nawet tak gorący zwolennik IV RP jak Cezary Michalski, który napisał (i to – uwaga!