Sprawa miała swój początek dwa lata temu. W lipcu 2002 r., składając dymisję z funkcji wicepremiera i ministra finansów, Marek Belka tłumaczył, że „wyczerpał się jego potencjał energetyczny”. W kuluarach sejmowych krążyła jednak plotka, że prawdziwą przyczyną rezygnacji jest teczka potwierdzająca jego współpracę ze służbami specjalnymi PRL. Według „Trybuny” Bogusław Nizieński, rzecznik interesu publicznego, już szykował wniosek do Sądu Lustracyjnego przeciwko wicepremierowi. Gdyby doniesienia te potwierdziły się, Belka zostałby uznany za kłamcę lustracyjnego (nie przyznał się do współpracy) i pozbawiony możliwości pełnienia funkcji publicznych. Nizieński jednak wszystkiemu zaprzeczał, a sam Belka odmawiał komentarza.
Problem powrócił w tym roku przed powołaniem Marka Belki na premiera. Były minister zdrowia Mariusz Łapiński ogłosił publicznie, że kandydat na szefa rządu był tajnym współpracownikiem SB. Twierdził, że taką informację przekazał mu Krzysztof Janik. I znów, szef SLD kategorycznie temu zaprzeczył. Wątpliwości jednak zostały zasiane.
Parę tygodni później prezydent Aleksander Kwaśniewski przyznał, że w związku z zamiarem desygnowania Belki na premiera zwrócił się do Agencji Wywiadu o sprawdzenie, czy nominacja ta nie stworzy zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. Otrzymał odpowiedź, że może spokojnie powoływać. Przy okazji okazało się jednak, że już wcześniej ktoś skopiował teczkę Belki.
Teczki i plotki
Były wysoki rangą oficer UOP, później pełniący ważne stanowisko w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, pytany przez nas o dziką lustrację Belki, pisze na kartce: „Brat Pruszyńskiego – Departament I – Kotwica”. Pokazuje, co napisał, a potem drze kartkę na drobniutkie strzępki. – Więcej zdradzić nie mogę – mówi.