++
Garfield
to jest kot leniwy, który skłonny byłby polubić poranki, gdyby nadchodziły trochę później. Ale dzień zaczyna się z reguły za wcześnie i Garfield bez entuzjazmu otwiera najpierw jedno oko, a po krótkiej przerwie drugie. Tak też prezentuje się w pierwszej scenie filmu, żebyśmy nie mieli wątpliwości, z kim mamy do czynienia. Potem najpopularniejszy kot świata (bohater ponad 130 mln sprzedanych książek) ma sporo różnych zajęć, na przykład musi udawać przed swym panem, że goni mysz, z którą jest skumplowany, albo oglądać telewizję. Gapić się w telewizor lubi najbardziej. Garfield ma szczęście, w domu swego pana, poczciwego Jona, jest jedynakiem, któremu wolno wszystko. Do czasu jednak: oto bowiem pewnego dnia zjawia się konkurencja – piesek Odie, który na razie jest wylękniony i pozwala się zwalać z fotela, ale wkrótce upomni się o kawałek przestrzeni tylko dla siebie. Garfield, kot samolubny i podstępny, ma jednak plan awaryjny, w rezultacie piesek wyląduje na ulicy, a następnie wpadnie w ręce showmana hochsztaplera, który chce z niego zrobić gwiazdę telewizyjną. Teraz jednak okaże się, że zły kot Garfield ma resztki sumienia, a właściwie to wcale takim złym kotem nie jest. Filmowa wersja najsłynniejszego kociego komiksu świata (ma ponad 260 mln czytelników w 63 krajach) chyba jednak nie pobije frekwencyjnych rekordów „Shreka”, za co winy nie ponoszą bynajmniej zwierzęta. Najsłabiej wypadli bowiem ludzie, zwłaszcza mdły pan Jon oraz jego landrynkowa narzeczona. Cała odpowiedzialność za film spadła więc na kota, z którego to zadania wywiązał się popisowo, w czym także duża zasługa Marka Kondrata, którego głosem przemówił po polsku.