Jeśli chce pan mieć święty spokój, to trzeba się było zająć historią średniowiecznej Afryki” – pokpiwał ostatnio ze mnie prof. Marcin Kula. A skoro napisałem m.in. o ludziach pióra, to nie powinienem się dziwić, iż potrafią nim dotkliwie dźgnąć – podkreślił. Zwłaszcza gdy poczują się urażeni – dodałem od siebie.
Tak się musiało stać w przypadku Pana Daniela Passenta, który w felietonie pt. „Szczyt śmietanki” [POLITYKA 28, dot. książki „Między współpracą a oporem. Twórcy systemu kultury wobec systemu politycznego PRL 1975–1980”] oskarżył mnie o sprokurowanie rekordowego – 500-stronicowego pamfletu (notabene był dłuższy, ale wydawca wymusił skróty). Do tego jeszcze zrobiłem to nie wstając z kolan, żeby złożyć: „(...) opozycji w PRL należny jej hołd”. Swoją drogą nad książką pracowałam pięć lat, więc taki czas klęczenia zasługuje na odnotowanie w Księdze Guinnessa. Acz akurat nie tego mi brakuje.
Za to w felietonie Daniela Passenta dotkliwie brak mi odrobiny obiektywizmu. Dlatego też, choć autor powinien siedzieć cicho, gdy recenzują to, co napisał, ja nie zdzierżyłem. Zwłaszcza iż mam wrażenie przeczytania recenzji nie książki – tylko mojej osoby. Felietonista „Polityki” ma pretensje, że nie piszę tak pięknie jak Jarosław Iwaszkiewicz lub Antoni Słonimski. Mój Boże – a ilu dziś Polaków to potrafi? Ja nie mam tego talentu. Jestem rzemieślnikiem zajmującym się historią, więc moja książka przesiąkła: „(...) stylem partyjnych notatek”, bo to nie powieść sensacyjna, ale praca historyczna. A te notatki są jednym ze źródeł, które warto cytować, bo oddają ducha swojej epoki. Tak samo warto cytować dzienniki: Mariana Brandysa, Stefana Kisielewskiego, Andrzeja Kijowskiego i jeszcze kilku osób.